Zima przyszła i poszła z Rzeszowa. Uderzyła jednak w tak wysokie C, że pozwoliła odrobinę skorzystać ze śnieżnych warunków. Efektem czego były dwa mini wypady na narty i czternastokilometrowa wędrówka popołudniem po skończonej pracy. Zaczęliśmy się też powoli wraz z Mikronem dogadywać na narty w B. Niskim lub Bieszczadach.
Wreszcie gdy ustaliliśmy wypad i miejsce przyszła odwilż. Była ona niemal tak błyskawiczna jak blitzkrieg. Jednak nauczeni doświadczeniem lat ubiegłych nie przejęliśmy się tym. Gdy na nizinach zima wyczyniała różne harce w B. Niskim a tym bardziej w Bieszczadach trzymała się twardo. Dodatkowo w weekend poprzedzający odwilż Mikron był na Magurze Wątkowskiej i zastał tam taką obfitość śniegu, że niemożliwym było wytopienie tych nieprzebranych mas. Dla pewności zdecydowaliśmy się na enklawę zimna w Niskim, a konkretnie ruszyliśmy do Ciechani.
Lekki niepokój towarzyszył nam przez całą drogę do Nowego Żmigrodu. Tu także nie było prawie wcale śladów śniegu. Za miasteczkiem niestety sprawa miała się podobnie. Niepokój wzrastał, ale w zeszłym roku było podobnie. W Ciechani mimo wszystko była zima jak się patrzy. Jednak za Krempną nasze nadzieje na fajną turę zaczęły topnieć jak parę dni wcześniej śnieg w Rzeszowie. W lasach było widać śnieżno-błotny melanż, na polach i łąkach zaś wielkie połacie stojącej wody. To wszystko przypominało jakiś zły sen. Od zwałów białego puchu i minus dwudziestu stopni do szaro-burych traw i smętnych resztek firnu w lasach w trzy dni? Ręce opadają i nawet nie ma siły, żeby uwiecznić taki stan rzeczy fotografią...
styczeń 2021 r.