Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

środa, 13 listopada 2019

Borem, lasem


W plecaku mam poncho i spodnie membranowe. Ostatni czas był bardzo deszczowy i nadal nad okolicą wisi ryzyko opadów. Na nogach w obawie przed błotem mam wysokie buty, a w bagażu krótkie ochraniacze. Kije mimo marszu po płaskim też będą nie od parady. Ale prócz szpeju mam coś smacznego, termos z aromatyczną herbatą i kuchenkę, żeby zaparzyć sobie świeżą kawę. Zapowiada się miłe leśne popołudnie...

niedziela, 3 listopada 2019

Jesień w Beskidach Zachodnich post scriptum czyli tumiwisizm podróżnika

przypadkowe zdjęcie z archiwum własnego

Dojeżdżamy do Krakowa. Przed chwilą jakieś nieopaczne szarpnięcie busa wyrwało mnie z błogiej drzemki. Mijamy pętlę w Borku, mijamy Łagiewniki i grzęźniemy w olbrzymim korku pod Elbudem. Spoglądam na zegarek i myślę, że spokojnie zdążę na pociąg do Rzeszowa. Mam jeszcze niemal godzinę do odjazdu.
Niestety, nasze tempo wyraźnie się nie zmienia. Minuty uciekają, a pozostała godzina topnieje i już wiem, że nie zdążę. Siedzę spokojnie i się nie gorączkuję. Jednak atmosfera w busie zaczyna gęstnieć. Pozostali pasażerowie stopniowo okazują coraz większe zniecierpliwienie. Zaczyna się niespokojne szperanie po sieci. Kilka osób wyładowuje swoją frustrację w rozmowach przez telefon.
- No jadę... Na Matecznym... Czemu? Zamknęli Krakowską i Konopnickiej bo jest Półmaraton... Tak! Czekaj na mnie... A najgorsze jest, że nie mogę napić się kawy. Och, nie mogę!..
Gdy dobiega nas ta rozmowa spoglądam na Pima, a on na mnie. Obaj się uśmiechamy i nie musimy nic mówić.
Siedzimy spokojnie, a upływający czas nie podnosi nam ciśnienia. Wyglądam przez szyby. Jestem ciekawy jak bardzo zmieniła się okolica, w której mieszkałem przez dwa lata. Widzę, że przybyło budynków. Po chodnikach przemieszczają się piesi i znacznie więcej niż kiedyś rowerzystów. Drzewa pod Galerią Kazimierz mają wybujałe korony. A pamiętam, jak były jeszcze wiotkimi badylami wspierającymi się na drewnianych tyczkach. Inni pasażerowie korzystając z postojów na licznych światłach stopniowo przesiadają się na komunikację miejską. W efekcie na dworzec dojeżdża tylko garstka ludzi. Zdążyłem sprawdzić, że mam nieco później kolejny pociąg do domu. Ale i tu temat trzeba będzie sprawnie spiąć. Sprawnie nie znaczy nerwowo. Nawet pomimo tego, że z busa wysiadam gdy został mi ledwie kwadrans do odjazdu pociągu. A trzeba jeszcze sprawdzić, skąd mam odjazd.
Na trzecim peronie stoi tylko jeden skład. Nie przychodzi mi nawet do głowy, żeby weryfikować czy to właściwy. Szybko żegnam się z Michałem i wsiadam do wagonu. Jest luźno i mogę spokojnie zająć pierwsze wolne miejsce. Ściągam buty, otwieram wodę i sięgam po chałwę, która została mi z wyjazdu. Pociąg rusza. Ups! Ale zamiast na wschód to w kierunku Katowic. Dalej jakoś nie chce mi się tym przejmować. Ruszył, to już ruszył. Przecież nie będę skakał z niego w czasie jazdy. Poza tym w kieszeniach i plecaku wiozę całe pokłady spokoju, których nazbierałem przez cztery dni wędrówki. Myślę, że trzeba będzie wysiąść na najbliższej stacji, na której będę mógł się przesiąść na pociąg w kierunku Przemyśla. I nagle mnie oświeca. Przecież pociągi na Podkarpacie teraz jadą dookoła Krakowa. Odgryzam kawałek chałwy i pozwalam się wieźć w dal Polskim Kolejom Państwowym...