sobota, 18 stycznia 2020

Jeśli gdzieś w ogóle szukać śniegu, to na południu!


Rano o piątej w Rzeszowie pada deszcz. Świat wygląda raczej wiosennie. A ja kompletnie nie harmonizuję z otoczeniem idąc z nartami w garści na pociąg do Jasła. W Jaśle wszystko wygląda podobnie. Także cała droga do Krempnej nie napawa optymizmem. Dopiero za zalewem śniegu przybywa i zaczyna on przykrywać trawki, konary i koleiny dróg...


Na wysokości Ciechani jest już dobrze. Nie idealnie, ale wystarczająco, żeby pierwszy raz w tym roku nacieszyć się nartami. Jesteśmy tylko we dwóch. Po niemal trzech latach znowu ruszamy na szlak z Mikronem. Mój kolega wielkiego wzrostu sprawił sobie narty skiturowe i chciał sprawdzić w boju swój nowy sprzęt. A, że w górach raźniej we dwóch niż samemu, to i zaproponował mi wypad.

Trochę czasu zajmują nam operacje sprzętowe. Ale gdy je kończymy ruszamy dziarsko w Dolinę Ciechani. Gdy schodzimy z asfaltu na łąki śnieg zmienia swoją specyfikę. Na jego powierzchni jest warstwa szreni. O ile Mikron na swoich szerokich nartach zapada się nieznacznie, o tyle ja ze swoją boazerią Hagan X Trace ciągnę deski pod lodem. Czasami jest to potwornie siłowe. W końcu idę po rozum do głowy i zaczynam iść śladem Mikrona. To dużo łatwiejsze. Im dalej w kierunku stacji badawczej, tym śniegu jakby więcej.
fot. Mikron


fot. Mikron

Wreszcie z dna doliny zaczynamy podejście w kierunku granicy. Cały czas idziemy otwartą łąką i cały czas pod nogami mamy tę skorupę. Dopiero na granicznym grzbiecie w okolicy lasu śnieg zmienia się na mokry, ale o jednolitej miękkiej konsystencji. Osłonięci drzewami robimy sobie odpoczynek. Czas na herbatę i kanapki. Michał także musi opatrzyć otarcia od nowych butów narciarskich. Pierwsza wycieczka, to i ofiary muszą być. Proponuje mu plaster do tejpowania fizjo. Okazuje się, że patent sprawdza się bardzo dobrze. Zanim ruszamy dalej chcemy spróbować zjazdu zboczem, które podeszliśmy przed chwilą.
Mikron ma pierwszą okazję zobaczyć jak to jest na gołym ślizgu i, że to nie przelewki. Ja natomiast jakbym się nie starał, to nie jestem w stanie zjechać. Moje wąskie narty grzęzną w szreni i zachowują się nie jak narty, tylko jak raki. Postanawiam poczekać na granicy na Michała. Gdy wydaje mi się, że jego zjazd trwa za długo i zaczyna mi doskwierać zimno zaczynam zejście śladem kolegi. Po chwili spotykamy się na stoku.

fot. Mikron




Dalej na fokach kierujemy się na przełęcz Mazgalica. W lesie śnieg jest przyjacielem i nie utrudnia marszu. Jedynie przez odwilż zsuwa się z gałęzi na nasze głowy, karki i plecaki. Tu wśród drzew jest bajecznie. Wygląda to jak prawdziwa zima. Kluczymy między krzakami, omijamy słupki graniczne i cieszymy oczy momentami lepszej widoczności, która odsłania słowacką stronę. Wreszcie jest stok kończący drogę do przełęczy. Najpierw Mikron, potem ja zjeżdżamy szeroką aleją między dwiema ścianami lasu. Jadąc w przysiadzie mruczę pod nosem - dupa nisko, dupa nisko, dupa nisko... Z boku musi wyglądać to dość intrygująco. Moją radość nagle przerywa ukryta pod śniegiem gałąź, o którą kotwiczę prawą nartą. Po chwili znowu się przewracam, tym razem zamierzenie z obawy przed nadmierną prędkością. Od tego momentu już jadę płynnie i bez przewrotek. No i wiadomo, dupa nisko...
fot. mikron

fot. Mikron

fot. Mikron

fot. mikron

Po przerwie na Mazgalicy czeka nas mozolne brnięcie do Huty Polańskiej i dalej dawnym traktem niebieskiego szlaku z powrotem do Ciechani. Mozolne, bo z drzew kapie woda, my już czujemy kilometry, a co czas jakiś trzeba brać narty na ramie i przechodzić brody strumieni. Wypięcie się z wiązań jeszcze nie jest tak problematyczne, jak ponowne założenie desek na nogi. Przy zmęczeniu pochylenie sprawia, że czasami aż się kręci w głowie. Nic to, spokojnie człapiemy do celu. A przecież gdyby nie narty wszystko szłoby znacznie wolniej. Gdy wracamy na drogę, którą zaczynaliśmy dzisiejszy dzień czuję się niemal jak na mecie wycieczki. Mikron straszy mnie, że od teraz już tylko pod górę. Ale stromizna jest umiarkowana i nie wymaga męczącej kontroli nad nartami. Trzysta metrów przed autem spada mi foka. Znowu wypinanie i wpinanie. Biorę się w garść. Szybko naprawiam usterkę i dochodzę do szosy. A tam już tylko w dół i można spróbować nawet te sto metrów zjechać...
Wycieczka udała się nam zaskakująco. To, co na Pogórzu i w Jaśle wszak nie napawało optymizmem. Ale łaskawa aura zachowała w beskidzkich dolinkach wystarczającą ilość śniegu dla nas, żeby nacieszyć się wędrówką na nartach...

styczeń 2020

6 komentarzy:

  1. Patent z taśmą uratował mi tyłek... a właściwie kostkę :-) Może w lutym powtórka gdzieś w Bieszczadach. M.N

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No chętnie, po połowie lutego można by coś skręcić...
      Może weekendowo Roztoki Górne i Wejście na Jasła a drugi dzień Hyrlata?
      Zejście z Przełęczy Nad Roztokami może być całkiem fajną opcją na zjazd...

      Usuń
  2. Barsusie! widzę kangurke (znaczy anorak) w boju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, przecież po to ją kupiłem. Znaczy z myślą o zimie i nartach. Całkiem fajnie się sprawdziła w takim zastosowaniu. Dawała dobrą ochronę zwłaszcza w lesie podczas gdy spadał na nas mokry ciężki śnieg z gałęzi.
      Żałuję, że nie wziąłem Hanwagów. Bałem się, że to zbyt ambitny cel jak na pierwszy raz dla niemal niechodzonych butów. A ich cholewki, które są wysokie i dobrze trzymają kostkę były by świetnym wsparciem dla stawów skokowych podczas zjazdu. Moje Meindle niestety nie trzymają tak dobrze kostki i zespolenie kostka/ but/ narta podatne jest na wstrząsy w trakcie zjazdu...

      Usuń
  3. :D No faktycznie było niczego sobie...
    Szkoda, że jedynie w górach tego roku można znaleźć zimę...

    OdpowiedzUsuń