Pierwszy długi weekend tego roku postanowiliśmy wykorzystać na rodzinny wypad w góry. Jeszcze w grudniu zarezerwowaliśmy pokój w Rymanowie Zdroju i załatwiliśmy opiekę dla naszego czworonoga. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, więc gdy nastał szósty stycznia ruszyliśmy w podróż...
Na miejscu jesteśmy w okolicy południa. Szybko docieramy na kwaterę, zjadamy obiad, drobna zmiana garderoby na bardziej dopasowaną do zimowych zabaw na dużym mrozie i można ruszyć w teren.
Na ślizgu jeździmy na zmianę. Gdy przychodzi moja kolej Kaja radzi sobie wykorzystując śliskość swoich ocieplanych spodni. Najważniejsze, że jest zabawa. Ula uwiecznia nasze zjazdy i szykuje łakocie z ciepłą herbatą. Ja w końcu jeden z bardziej szalonych zjazdów kończę w rowie melioracyjnym i z wbitym własnym kolanem w policzek. Przyjemność z zabawy dopełniają widoki na przemykające co jakiś czas konie z saniami.
Niestety zabawa nie trwa długo. Zimno sprawia, że zaczynamy zbierać się do powrotu. Dodatkowo przemoczone rękawice Uli I Kai to nie przelewki. Jest zbyt duży mróz, aby w tej sytuacji przeciągać pozostawanie na zewnątrz. Po drodze na kwaterę zachodzimy jeszcze na podwieczorek i kawę. We wnętrzu kawiarni płonie kominek roztaczający upragnione ciepło.
W nocy i nad ranem słupek rtęci za oknem spada do minus dwudziestu czterech stopni. Sobotni poranek zaczynamy od zakupów i koło południa możemy ruszyć na krótką wędrówkę. Jest już nieco cieplej (-16) i świeci słońce. Tym razem szybko przechodzimy nadrzeczne alejki i ruszamy GSB w kierunku Iwonicza.
Las w bieli jest rewelacyjny a im dalej zagłębiamy się w niego tym bardziej spowija nas głucha cisza. Wszystkie dźwięki z oddali są tłumione przez masy miękkiego śniegu. Słychać tylko chrzęst pod naszymi butami. Kaja maszerując pod górę odczuwa wysiłek zimowej wędrówki i trochę rzednie jej mina. Ale perspektywa zjazdu w powrotnej drodze i obiecana nagroda na koniec spaceru motywuje ją do dalszego wysiłku. Ula co chwile sięga po aparat i z przyjemnością uwiecznia naszą wędrówkę.
Wreszcie docieramy do celu. Jest nim pierwsza w tym kierunku wiata i wąwóz kawałek za nią. Jego strome ściany są jak znalazł na kilka szalonych zjazdów. Jedyny problem to wejście na górę. Tu śniegu jest do kolan.
Las w bieli jest rewelacyjny a im dalej zagłębiamy się w niego tym bardziej spowija nas głucha cisza. Wszystkie dźwięki z oddali są tłumione przez masy miękkiego śniegu. Słychać tylko chrzęst pod naszymi butami. Kaja maszerując pod górę odczuwa wysiłek zimowej wędrówki i trochę rzednie jej mina. Ale perspektywa zjazdu w powrotnej drodze i obiecana nagroda na koniec spaceru motywuje ją do dalszego wysiłku. Ula co chwile sięga po aparat i z przyjemnością uwiecznia naszą wędrówkę.
Wreszcie docieramy do celu. Jest nim pierwsza w tym kierunku wiata i wąwóz kawałek za nią. Jego strome ściany są jak znalazł na kilka szalonych zjazdów. Jedyny problem to wejście na górę. Tu śniegu jest do kolan.
Niestety żona szybko marznie i trzeba zacząć wracać. Kaja nie przemęcza nóg. Tam gdzie tylko stromizna jest wystarczająca korzysta ze ślizgu. Dość szybko docieramy w okolice ujęcia wody mineralnej. Dalej nasze kroki wiodą tam gdzie wczoraj. Ula obiecała córce przecież nagrodę. A pizza w przypadku naszego dziecka to przysmak większy niż słodycze.
Ja mam jeszcze niedosyt wędrowania na dziś i po posiłku zostawiam dziewczyny nad deserem a sam ruszam na wschód. Jest już ciemno, dlatego wybieram łatwą drogę w kierunku nadleśnictwa i trochę dalej. Idzie się bardzo przyjemnie. Ścieżka jest pusta a dookoła cisza i biel śniegu. Mróz szczypie w policzki. Gdy mijam ostatnie latarnie i docieram w okolice dużej polany widok zapiera mi dech w piersiach. Jasny księżyc oblewa wszystko swoim blaskiem. Jego światło jest tak mocne, że widać mój cień na śniegu. Niestety mam tylko ze sobą telefon i mogę zrobić namiastkowe zdjęcia nieoddające klimatu jaki tam zastałem.
Jakiś kilometr za polaną dochodzę do brodu. Teraz jest zamarznięty. Byłem tu końcem zeszłej zimy i wysoka woda uniemożliwiła mi marsz dalej. Tym razem liczę, że będzie inaczej. Ostrożnie przechodzę po lodowej tafli i wchodzę w głęboki śnieg zalegający drogę. Po kilkuset metrach orientuję się, że pod śniegiem płynie woda. Jest zbyt zimno aby babrać się w takiej brei dlatego zawracam. W drodze na kwaterę czuje jak zamarzają mi rzęsy. Obstawiam, że jest w okolicy -20 i nie mylę się. Na miejscu termometr pokazuje dokładnie tyle stopni...
W niedzielę mieliśmy autobus w południe. Żadne z nas nie miało ochoty na zrywanie się bladym świtem, to też poza pakowaniem i spacerem na przystanek ten dzień nie przyniósł żadnych atrakcji. Cała nasza trójka wracała zadowolona do domu. Przyjemność z zimy w górach była tak duża, że już wtedy planowaliśmy kolejny weekendowy wypad. Oby się udało...
Styczeń 2017
Styczeń 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz