- Tato!
Zagraj mi "Bieszczadzkie anioły"- Córka krzyczy do mnie.
Wyciągam
gitarę i spełniam jej prośbę. W refrenach i tam gdzie pamięta
słowa zwrotki śpiewa ze mną. Salon przez jakiś czas rozbrzmiewa
naszymi głosami. Jak zwykle nie kończę od razu. Piosenka
stopniowo przechodzi w brzdąkanie bez większego składu.
- A o czym
to jest?- Córka wyciąga moją świadomość z pomiędzy
dźwięków gitary.
Spoglądam na nią i zaczynam snuć opowieść...
Pewnej jesieni wybrałem się w Bieszczady na parę dni. Ruszyłem ze Smereka przez Połoninę Wetlińską w mgle i grzejącym słońcu. Szedłem do Chatki Puchatka. Tam zanocowałem. W schronisku było dość tłoczno. A na wieczór dotarło jeszcze towarzystwo z Rzeszowa. Większa grupa przyjaciół, która przy muzyce wytwarzanej własnymi siłami i czymś poprawiającym humor postanowiła w górach uczcić piątek. Czas dzięki nim mijał całkiem wesoło. Mieli oni coś takiego w sobie, że po chwili wciągnęli wszystkich gości do zabawy. Dodatkowo ilość stołów w jadalni utrudniała ludziom izolowanie się. Siedzący przy nich obcy powoli zaczynali z sobą rozmawiać. Sytuacja trochę jak w barze mlecznym. Siada się tam, gdzie jest wolne miejsce nie zważając na ewentualne towarzystwo. Tak tego wieczoru zaczęły rodzić się przypadkowe znajomości. Tymczasem zabawa trwała w najlepsze. Gitara krążyła z rąk do rąk, a sala rozbrzmiewała standardami najczęściej granymi podczas takich okazji.
Spoglądam na nią i zaczynam snuć opowieść...
Pewnej jesieni wybrałem się w Bieszczady na parę dni. Ruszyłem ze Smereka przez Połoninę Wetlińską w mgle i grzejącym słońcu. Szedłem do Chatki Puchatka. Tam zanocowałem. W schronisku było dość tłoczno. A na wieczór dotarło jeszcze towarzystwo z Rzeszowa. Większa grupa przyjaciół, która przy muzyce wytwarzanej własnymi siłami i czymś poprawiającym humor postanowiła w górach uczcić piątek. Czas dzięki nim mijał całkiem wesoło. Mieli oni coś takiego w sobie, że po chwili wciągnęli wszystkich gości do zabawy. Dodatkowo ilość stołów w jadalni utrudniała ludziom izolowanie się. Siedzący przy nich obcy powoli zaczynali z sobą rozmawiać. Sytuacja trochę jak w barze mlecznym. Siada się tam, gdzie jest wolne miejsce nie zważając na ewentualne towarzystwo. Tak tego wieczoru zaczęły rodzić się przypadkowe znajomości. Tymczasem zabawa trwała w najlepsze. Gitara krążyła z rąk do rąk, a sala rozbrzmiewała standardami najczęściej granymi podczas takich okazji.
O poranku
jadalnia zaczęła tętnić życiem na nowo. Było ono raczej takie
cherlawe i anemiczne. W sumie nic dziwnego, wczoraj dało tyle z
siebie, że na świt ledwo starczało mu energii. Zauważyłem,
sącząc herbatę, dwie pary zajmujące miejsca obok siebie. Miałem wrażenie, że wczoraj też siedzieli razem. Jedni spokojnie przygotowywali śniadanie, a
drudzy naradzali się nad mapą i teatralnym
szeptem wymieniali uwagi, gdzie muszą dotrzeć, aby zjeść pierwszy
posiłek tego dnia. Głód miał ich zaprowadzić do Ustrzyk Górnych. Tam
dopiero mogli coś kupić. To niezbyt przyjemna droga do przejścia z pustym
żołądkiem, przemknęło mi przez głowę, ale powinni dać radę. Chłopak, który jadł śniadanie,
nachylił się do swojej partnerki i zaczął do niej szeptać. Wyciągnął jedzenie z plecaka i zaproponował sąsiadom
poczęstunek. Widać tego ranka nie tylko ja miałem gumowe uszy.
Po jakimś
czasie zebrałem swoje klamoty i ruszyłem w dół. Byłem ciekawy
czy w Berehach też będzie taka mgła jak na grzbiecie. Szedłem i
mruczałem pod nosem "Anioły są całe zielone". I nagle
dotarło do mnie, że życzliwy chłopak miał zielony polar i
bojówki khaki. Uśmiechnąłem się pod nosem i ruszyłem dalej w
mgłę...
-Tato! Ale o czym jest ta piosenka?- Córa nie daje za wygraną.
-Tato! Ale o czym jest ta piosenka?- Córa nie daje za wygraną.
-Wiesz co?
Chyba inaczej nie umiem Ci odpowiedzieć- Bronię się przed jej
niezadowoleniem.
-Ja nic
nie rozumiem z tej twojej odpowiedzi. Przecież w tej historii nie
było nic o aniołach.
-Jesteś
pewna? A mnie się wydaje, że coś jednak o nich powiedziałem-.
uśmiecham się do niej. -Ale wiesz, tak między słowami. Tak jakbym
nic o nich nie mówił, a jednak jakbym mówił o nich przez cały
czas.
Widzę, że
to zbyt wiele jak na jej mały rozumek. Przytulam ją i szepczę –
A może masz ochotę popłynąć "Statkiem piłą tango"
mój mały Puchatku?
Zaczynają
świecić się jej oczy. Wsiadamy więc na pokład i płyniemy w rejs
z Kubą, Grubym Szczepanem, Bacą i Jojem na bicyklu z Ukrainy.
Zamiast syreny okrętowej słychać hałas naszej gitary, a przy
sterze stoi facet w zielonym polarze, bojówkach khaki i ze
skrzydłami na plecach.
październik 2006
październik 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz