Ostatnio tak się składa, że ciągnie mnie na Pogórze Dynowskie. Poprzedni listopadowy wyjazd i ten obecny to okolice Czarnorzek i Odrzykonia. Tym razem jednak moim celem nie jest Sucha Góra i Prządki ale tereny na zachód od wspomnianych miejscowości. Po raz pierwszy zawitałem tam wczesną wiosną tego roku i od razu chciałem tu wrócić zimą. Wreszcie się udało...
Mimo, że nie jadę do Czarnorzek pierwszym busem, to muszę wstać gdy jeszcze ciemno za oknami. Jednak z każdą minutą robi się coraz jaśniej. Gdy opuszczam około wpół do ósmej Rzeszów jest już dzień. Niestety nie będzie więcej światła. Cały czas towarzyszy mi szarówka. Na szczęście za Babicą świat jest pięknie rozjaśniony śniegiem i tak aż do samych Czarnorzek.
Pierwszy kilometr mojej trasy to asfalt. Jest upiornie ślisko. Zamiast krok za krokiem przebierać nogami ślizgam się na nim jak uczniak. Tak jest mi wygodniej i bezpieczniej. Z przeciwka podobnym stylem nadciąga jakaś kobieta. Uśmiecha się do mnie i mówi 'dzień dobry'. Na długi czas będzie jedyną osobą spotkaną na szlaku.
Mijam ostatnie domostwa i na parę godzin zanurzam się w lesie. Królewską Górę obchodzę od południa starym szutrem by na niebieski szlak powrócić na przełęczy pod nią w okolicy wojennego cmentarza. Stąd muszę się wdrapać na niewielkie wzniesienie, za którym szlak będzie w większości prowadził w dół.
Okolica przypomina leśne fragmenty Beskidu Niskiego. Nie ma tu zbyt wielu dalekich widoków i tylko gdzieś między drzewami migają czasem odleglejsze tereny. Ale to gdy jest dobra widoczność. Niestety dzisiaj z tego nici. Leśne okna skutecznie zasłania mgła i prószący drobny śnieg. Ale przyjemność z człapania po tym ostatnim jest tak wielka, że nawet widoki są zbędne.
Trzyma lekki mróz. Dzięki niemu brodzenie w puchu nie wiąże się z przemoczonymi butami. A i koleiny na starych leśnych drogach, które jesienią wypełniły się wodą, są teraz zamarznięte. Kra jest tak gruba, że spokojnie utrzymuje mój ciężar. Tylko czasem chrupnie złowrogo na brzegach. Ale środek to niewzruszony monolit. Uczucie trochę jak na Biegunie Północnym na paku lodowym.
Szlak mimo śniegu jest bardzo czytelny. Tempo mam prawie letnie. Cieszę się tym, że nigdzie nie mitrężę przez poszukiwanie drogi. Powoli nabieram pewności, że spokojnie zdążę na wcześniejszego busa. Bo skoro w tę stronę idę tak sprawnie to i z powrotem będzie tak samo.
Na Kiczarze robię sobie 20 min odpoczynku. Pstrykam parę zdjęć i ze smakiem wcinam zapasy. Postój jest na tyle krótki, że nawet nie dopada mnie chłód. Niestety tu także brak widoków. Szkoda, bo miejsce ma taki potencjał. Z tego wzniesienia jest rozległy widok na południe w stronę Beskidu Niskiego. Ale nie tym razem.
Opuszczając Kiczarę nadal tkwię w przekonaniu, że powrót to tylko formalność. mijam łąki i ambonę na nich. Nie odmawiam sobie fotografowania, przecież mam tyle czasu.
Dalej wchodzę w las i zadowolony żwawo prę gdzie mnie nogi poniosą. W końcu docieram na jakąś polanę, której w ogóle nie pamiętam. Znaków także nie widziałem od jakiegoś czasu. No nic trzeba się wrócić. Na szczęście doszedłem tu wyraźnie wydeptaną drogą. Ale kręcę się po niej jakąś godzinę i wreszcie znajduje przeoczony zakręt. Ruszam spokojny bo droga nie ma dalej większych zagwozdek. Naiwnie wierzę, że jeszcze istnieje szansa na wcześniejszego busa.
Sprawnie docieram aż do Przełączki pod Królewską Górą. Jakiś czas temu zaczął się zmierzch. Do tej pory nie robiło mi to różnicy. drogi były czytelne i dodatkowo wiodły wyraźnymi przesiekami. Ale tutaj raz zgubionej ścieżki nie mogę odnaleźć. Widzę jednak grzbiet wzniesienia i mam kompas. Postanawiam kierować się oboma. Aby dojść gdzie chcę powinienem iść mniej więcej na wschód. Ale cały czas mam wrażenie, że jestem zbyt wysoko. Schodząc zboczami w dół zaplątuję się całkiem. W końcu dochodzę do szerokiej leśnej drogi. Biegnie ona na południe. Mimo to z braku lepszych alternatyw postanawiam nią ruszyć. W tej decyzji utwierdza mnie, że z oddali słyszę psy a one oznaczają zabudowania.
Po dłuższym czasie dochodzę faktycznie do przysiółka Odrzykonia. Krótka rozmowa z napotkaną gospodynią uświadamia mi gdzie dokładnie jestem. Przede mną jeszcze parę kilometrów dreptania.
Koniec końców zdążyłem na całkiem późnego busa. Zamiast szesnastu kilometrów przeszedłem jakieś dwadzieścia pięć. A jaką z tego wyciągnąłem lekcję? Nawet gdy idziesz na krótką trasę, zimą wychodź bladym świtem. Nigdy nie wiesz co cię czeka w trasie. Lepiej mieć w zapasie jak najwięcej dziennego światła.
18 Grudzień 2016
Dzień dobry, pozdrawiam serdecznie, dziękuję za miło czytającą się relacje.Chciałem już linkować relację ale zauważyłem brak zgody, trudno, szanuję. Pozdrawiam serdecznie, https://web.facebook.com/pogorzedynowskie/?notif_id=1547931877915418¬if_t=page_fan
OdpowiedzUsuńWitam. Dziękuję za komplement. Brak zgody nie dotyczy zamieszczania linków. Bardziej chodzi o kopiowanie tekstu i zdjęć...
Usuń