Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

niedziela, 3 kwietnia 2022

Taka pustka jaki Simpson


Kolejka do wymazu, a później oczekiwanie na wynik. Ankieta na wejściu i wizyta w biurze przyjęć. Dalej szatnia, Ekg, spacer długimi korytarzami szpitala, papierologia na oddziale i można zająć wreszcie łóżko. Miła pielęgniarka zakuwa mnie wenflonem i zostawia komplet jednorazowej bielizny zabiegowej. Po chwili przychodzi druga pigułka z kroplówką. To elektrolity. Zostaje sam. Mogę wykorzystać czas do zabiegu na drobną drzemkę. Po chwili faktycznie odpływam w rojenia...


Sobotni poranek wita mnie słoneczną pogodą. Gdy kończę domową krzątaninę, chwytam narty w garść i ruszam na dworzec. Standardem ostatnich lat jest w takich przypadkach pytanie podlane niepokojem: czy w górach będzie śnieg? W Rzeszowie nie ma ani płateczka. W Jaśle jest podobnie. Dodatkowo dworzec autobusowy wygląda jak wymarły, przez co martwię się jeszcze czy internetowe rozkłady jazdy mówiły prawdę. Na szczęście bus przyjeżdża kładąc kres jednej z moich trosk.

 


Folusz wita mnie lekkim mrozem i resztkami śniegu. Ale to tylko w zabudowanej części. Gdy wchodzę na szlak rowerowy powyżej kas parku, biała pokrywa szczelnie wyściela ziemię. Nie jest idealna bo nierówna od butów piechurów i wylodzona. Ale gdy wpinam się w deski przestaje to mieć znaczenie. Łuska trzyma, a narta łyka nierówności jak rowerowe koła. Mijam z pozdrowieniem kolejnych spacerowiczów. W pierwszej z wiat robię dłuższy postój na drugie śniadanie. Wtedy przyłącza się do mnie jedna z mijanych osób i gawędzimy chwilę o okolicy. Siadam na ławeczce tak, żeby złapać słoneczne promienie i nacieszyć się ich ciepłem. Dotarłem tu sprawnie, jednak coś mi nie grało. Szedłem jakiś skwaszony. Pewno to ta mieszanina niewyspania i obaw o śnieg oraz transport z Jasła.

Zostawiam wiatę za sobą i z melanżu cienia przeplatanego światłem wychodzę w permanentne słońce. To ciekawe, bo stok którym idę ma ewidentnie północną wystawę. Jednak jego nachylenie w połączeniu z porą dnia powoduje, że na drodze będącej szeroką przecinką brak cienia. po chwili zaczynam to odczuwać też jako przegrzanie. Rozpinam wszystkie możliwe suwaki i jest nieco lepiej. Śnieg tu jest gładki i mniej zmrożony. Słońce sprawia, że mięknie i łuska tym lepiej trzyma na podejściu. Po chwili robi mi się raźniej. Pierzcha gdzieś skwaszenie i zostaje radość z wyrypy...

 


Na grzbiecie totalna lampa, w której kompie się Polana Świerzowska. Korzystając z kolejnej wiaty robię drugi odpoczynek. Rozglądam się po okolicy, patrzę w niebo i ponownie uderza mnie myśl, że to wszystko bardziej przypomina marzec niż pierwszą połowę lutego. Gdy ja kończę posiłek i powoli myślę o dalszej drodze pojawia się towarzystwo. Drugi taki jak ja amator nart przysiada się i zaczynamy gawędzić. Okazuje się, że nie tylko ja dążąc w Beskid martwiłem się o śnieg. Nawet do pobliskiego Jasła nie dotarły wieści o zimie w górach ...


Wybudzam się. Rozglądam się po schludnej szpitalnej sali. Zauważam rurkę przypiętą do mojej ręki. Inspekcja butelki. Jest pusta. Trzeba wezwać pielęgniarkę. Gdy odpina mnie od kroplówki układam się wygodnie i znowu odlatuję...



Wracam drogą podejścia. Śnieg na wygrzanym stoku jest lekko klejący. Przy podejściu ułatwiał marsz, a przy zjeździe daje większy margines bezpieczeństwa. Dzięki swojej konsystencji nie jest tak szybki jak zmrożony lub suchy. Początkowo jakoś walczę ze swoim ciałem. Nie mogę znaleźć optymalnej postawy. Szybko czuję zmęczenie ud. W końcu łapię balans i ustawiam wygodnie środek ciężkości. Teraz czuję, że mógłbym tak jechać do końca świata. Wraca radocha połączona z poczuciem kontroli nad nartami. Gdy robi się zbyt szybko wchodzę w pług. Gdy potrzebuję przystaję. Cieszę się tym fragmentem mimo paru przewrotek. Myślę o nich jak o lekcjach, a nie o porażkach. Żeby tak można było częściej...


Wyjeżdżam z windy. W takiej sytuacji przysługuje mi transport na wózku. Przejmuje mnie anestezjolog i od razu zasypuje gradem pytań. Później idzie jeszcze szybciej. Przesiadka na stół. unieruchomienie rąk. W lewej kroplówka i monitor ciśnienia. W prawą zaś znieczulenie. Cały czas jestem przytomny. Słucham tego co mówią między sobą główni majstrzy i czasem próbuję wtrącić coś zabawnego. Raczej z marnym skutkiem. Gdy po zabiegu odwożą mnie, jestem jak w malignie. Nawet nie bardzo wiem ile mam przesiadek po drodze. Wiem, że po tych wszystkich lekach byłem jakiś niezborny, a przechodzenie z łóżka na łóżko kosztowało mnie wiele wysiłku i koncentracji...


Znowu jestem przy niżej położonej wiacie. Znowu odpoczywam. Dojadam resztki łakoci i zapijam ciepłą herbatą. Po chwili mija mnie spotkany wyżej narciarz. Gdy zaczynam wpinać się, znika w oddali. Ta część zjazdu o tej porze pokryła się szczelnym cieniem. Śnieg robi się tu coraz twardszy. Gdy docieram do bardziej stromych fragmentów krótko rozważam czy zdejmować narty i zejść z buta. Jednak uskrzydlony dotychczasowym zjazdem dochodzę do wniosku, że zawsze dam radę się zatrzymać gdyby było zbyt trudno, a teraz spróbuję zjechać. Ruszam ostrożnie po nierównym śniegu i nabieram prędkości. Jak na mój gust nieco zbyt szybko. Ustawiam narty w pług i próbuje wgryźć się w śnieg krawędziami. efekt jest kiepski. Zaczynam tracić dotychczasową pewność, a poczucie kontroli ulatuje w górne rejony atmosfery. Moja prędkość nadal się utrzymuje mimo moich zabiegów. Nic to trzeba klapnąć na cztery litery. Przewracając się czuje chwilowo ostry ból w prawej dłoni.

Wstaję z wysiłkiem. Obawiam się skorzystać z prawej ręki. Obmacanie czwartego palca powoduje ból. Szybko zdejmuję mokrą rękawiczkę i okładam rękę śniegiem. Trzymam go przy ciele, aż ból z zimna staje się nieznośny. 

Z trudem ubieram z powrotem rękawiczkę. Ręka boli i puchnie. Zaczynam nieudolne próby ogarnięcia sprzętu. Rzeczy normalnie wykonywane bezmyślnie teraz kosztują wiele wysiłku, tak fizycznego jak i umysłowego. Gdy w końcu przypinam narty do plecaka i skracam jeden z kijów mija mnie para na rowerach typu fatbike. Zakładam plecak i chwytam w dłoń dłuższy kij. Drugi zaś tak, że opieram się na nim od góry, dzięki temu nie muszę zaciskać go w garści. Wolę w tej sytuacji nie ryzykować kolejnego nawet najmniejszego upadku. Podpierając się z dwóch stron czuję się pewniej i sprawnie mogę zejść do wsi...


Jest południe następnego dnia po zabiegu chirurgicznego składania mojej dłoni. Kość wymagała stabilizacji dwiema tytanowymi śrubami. He, przynajmniej jest ultra lite. Wypisujący mnie doktor zasypuje mnie informacjami, które wypluwa z siebie jak karabin albo jakaś inna maszyna. Szczęściem wszystko co mówi, mam jeszcze w wersji drukowanej. Śmieszy mnie jego pytanie czy z kolei ja mam jakieś do zadania. O co mam pytać, gdy moja świadomość zdążyła dopiero zarejestrować jego dzień dobry? Póki co, najważniejszą informacją jest to, że ten cholerny gips będzie towarzyszył mi jedynie do zdjęcia szwów, a nie do pełnego zrostu. A na razie czekają mnie długie przymusowe i nieplanowane wakacje...



Luty 2022 r.

4 komentarze:

  1. Zdrowiej! Widać, że to poważniejszy uraz, skoro musieli aż śruby.
    Mam nadzieję, że szybko wrócisz do zdrowia. Można powiedzieć, że dobrze, że tylko palec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. źle to opisałem w tekście. Złamałem czwartą kość śródręcza a nie palec. Właściwie to chyba nawet tego nie napisałem co dokładnie zostało złamane.
      Gorzej brzmi niż jest w rzeczywistości. Śruby były konieczne do stabilizacji uzyskania prawidłowego zrostu. Na szczęście nie był to rozwalony żaden ze stawów. Nie było też żadnych odłamów.

      Usuń
  2. Zdrowia życzę. Co mi się nie podobało? ano nazywanie pielęgniarek "pigułami". To jest obraźliwe, świadczące o braku szacunku-i do pielęgniarki jako kobiety i do zawodu który wykonuje. A jest to zawód bardzo trudny, odpowiedzialny, nisko opłacany i jak widać niezbyt szanowany zarówno przez pacjentów jka i lekarzy, wąłdze odpowiedzialne za służbę zdrowia. . Pamiętajcie ludziska- niedługo pielęgniarek zabraknie, starsze idą na emeryturę, młodych nie ma, bo dużo szkół
    pielęgniarskich zamknięto, a te dziewczyny które kształcą, wyjeżdżają za granicę, gdzie i szacunek jest i odpowiednie wynagrodzenie. Ale nasi politycy tym się nie zajmują, bo trzeba by trochę głową ruszyć, a po co, pogadają, poopluwają przeciwników i na tym ich wielka praca się kończy. Przepraszam, za te słowa, to nie hejt, ale moim zdaniem, my ludzie powinniśmy siebie nawzajem szanować, bo zła w świecie jest dość. Anna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani wybaczy, ale nie dam sobie wmówić nieposzanowania pielęgniarek. Jako pracownik służby zdrowia, członek personelu medycznego jestem ostatnią osobą mogącą pogardzać nimi i ich pracą. Jak się Pani domyśla pracując w takim środowisku siłą rzeczy mam wśród nich trochę znajomych. I tym bardziej nie jestem skłonny do imputowanych mi postaw...
      Powiem więcej, osobiście uważam, że służba zdrowia w dużej części właśnie dzięki nim się jeszcze nie zawaliła...
      Ale czym innym jest osobisty stosunek i zwracanie się do nich osobiście lub pisanie tekstu traktującego o dajmy na to problemach służby zdrowia gdzie pielęgniarka winna być pielęgniarką, lekarz lekarzem a salowa salową. Czym innym zaś jest tekst na blogu o quasi-literackiej formie...
      Dziękuję za życzenia zdrowia i również pozdrawiam.

      Usuń