Parę ładnych lat temu popełniłem piosenkę jako całość. Znaczy ułożyłem słowa do wymyślonej przez siebie muzyki. Trochę pod wpływem osobistych refleksji, ale i także w porywie twórczym wyszło z tego nieco więcej niż własne doświadczenia. Nie była to pierwsza z moich piosenek. Przez lata zebrało się ich parę. Czasami, gdy wracałem do nich myślami miałem wrażenie, że są one czymś w rodzaju zapisu przeczucia, które z czasem wypełnia się w moim życiu. Dziś już tak nie myślę, bo zbyt często słowa nie korelują z rzeczywistością. Ale jeden z tych tekstów jest swoistą antyklamrą do paru moich przygód...
Pojechać byle gdzie, byle dalej. Uciec stąd!
W pociągu dla rzeczy pędzącym od ludzi wtulić się w kąt.
Na ławce dworcowej dającej wytchnienie znaleźć dom,
trwający tyle co przerwa w podróży, po kolejny megafonu gong.
Duszę się tu, duszę się tu...
Pogórze Dynowskie 2014 |
Takiego "byle gdzie" szukam od dłuższego czasu. Nie musi być daleko. Właściwie to powinno być ono całkiem blisko. Najlepiej, gdyby było dostępne przy pomocy jednego autobusu komunikacji miejskiej. Pociąg absolutnie nie jest wymagany. Ale to "byle gdzie" nie powinno być byle jakie. Trzeba mi miejsca zacisznego, omijanego przez ludzi i takiego, w którym można rozwiesić hamak, by raczyć się kawą ugotowaną na własnym palniku. Wszystko po to, by można było wyskoczyć na dwie lub trzy godziny i odizolować się od zgiełku miasta.
Ostatnio myślałem, że znalazłem taki zakątek. Paradoksalnie znajduje się on w okolicy drogi S19. Podczas spaceru z rodziną wypatrzyłem całkiem spory zagajnik, który ciągnął się prostopadle do ekspresówki. Dawało to nadzieję na ciszę, gdy wejść odpowiednio głęboko w drzewostan. W końcu znalazłem czas i wszedłem. Niestety, nie dało się wejść głęboko, bo spora część sporego zagajnika jest ogrodzona przez właściciela. Cóż było począć? Rozwiesiłem hamak na skraju pośród ładnych brzózek. Ugotowałem kawę. Pijąc czarny napar delektowałem się zaś warkotem pędzących szosą aut...
Nie musieć już wracać bo niema już dokąd, wciąż przed siebie iść.
Dla innych być nikim, przechodniem, mirażem, ulotnym jak na wietrze liść.
Ślad stopy ludzkiej w pyle przed sobą rozumieć jak do skrętu znak.
być kotem chodzącym własnymi drogami i nie uchwytnym jak ptak.
I uciec stąd, wreszcie uciec stąd...
Anonimowość może i dobrze wygląda w takim wierszu czy innej piosence. Ale tak realnie to człowiekowi miło się robi, gdy ktoś go rozpozna zwłaszcza nieoczekiwanie. Nie muszą od razu znać go z imienia, nazwiska i wielkości stopy. Wystarczy, że go kojarzą. O tak jak mi się to przydarzyło na Bartnem.
Odwiedzając tamtejsze schronisko widywałem gości Andrzeja, którzy w odróżnieniu od innych siedzieli razem z nim w kuchni. Początkowo myślałem, że to jego znajomi. Najbardziej jednak frapowały mnie rozmowy, które prowadził gospodarz z nimi. Zawsze coś się wyrywało ze mnie, by się przyłączyć. Tym bardziej było to intrygujące, że Andrzej wśród sporej części braci turystycznej ma opinię (nieużytego mruka).
Wreszcie pewnego grudniowego czasu dostąpiłem i ja tej przyjemności. Już kiedyś o tym pisałem, zostałem zaproszony do kuchni - jedynego ciepłego miejsca w budynku. Przyjemność była prawdziwa. Rozmowa długa. Na domiar wszystkiego Andrzej kojarzył mnie z widzenia. Jakimś sposobem utkwiłem w jego pamięci i to po prostu było miłe. Także poetycka anonimowość jest, mówiąc, szczerze nieco zbyt wydumana. Nawet gdy człowiek sam ją wychwala we własnym wierszu czy innej piosence...
Po stracie najbliższych w podróży donikąd ukoić swe łzy.
Krok za krokiem idąc w nieznane spełnić najskrytsze swe sny
by poczuć wiatr, wreszcie poczuć wiatr.
Jak długo nie myślę nic mi nie przychodzi jako komentarz do tych słów. No może jedno, że "Reszta jest milczeniem"...
Październik 2020
ps
Niestety nie mogę pochwalić się piosenką w pełnej krasie. Nie mam warunków i sprzętu, żeby ją nagrać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz