
- Tyle razy tu byłem, a nigdy nie zauważyłem tego...
Dumając
nad treścią tego posta jak refren powracały do mnie słowa Mikrona z
przeszłości. Wraz z żoną swego czasu bardzo dużo jeździli rowerami po
Beskidzie Niskim. We trójkę także sporo po tych terenach
wędrowaliśmy. I mimo wszystko było to dla nich nadal ciekawe. To wtedy
Mikron z żoną zwrócili mi uwagę na zmianę punktu widzenia wraz ze zmianą
środka lokomocji. Temat leżał odłogiem ładnych parę lat.
Właściwie
zaczął do mnie wracać gdy za sprawą Pima zacząłem przygodę z nartami.
Nie od razu, ale dopiero w momencie naszych wspólnych pozazimowych
wypadów. Wtedy zacząłem patrzeć na przemierzane szlaki z perspektywy
dostępności ich dla narciarza BC. Na marginesie tego wszystkiego
pojawiła się także turystyka rowerowa uprawiana wraz z żoną i córką po
peryferiach naszego miasta. Jak inne formy działalności outdoorowej w
moim przypadku, tak i ten sposób wędrówki stopniowo zmieniał swoje oblicze. Aż w
ostatnim czasie wraz z kolegą z pracy zaliczyliśmy parę dużo bardziej
intensywnych wypadów rowerowych. I to one stały się katalizatorem
refleksji.
Do tej pory z rodziną turlaliśmy się niespiesznie i
głównie nastawiając się na dotarcie w przyjemne miejsce piknikowe. W
sierpniu i wrześniu tego roku razem z Mariuszem wybraliśmy się na
okalające Rzeszów pogórza. Tamta jazda mimo, że nie jakaś specjalnie
ekstremalna odbywała się jednak w dużo większym tempie. Pewno dlatego, że gonił
nas czas i konieczność zameldowania się przy obowiązkach domowych. To
dla mnie było zupełnie nowe doświadczenie, kojarzące z możliwością
wyżycia się. Ale z drugiej strony coś co przychodzi na myśl, gdy
wspominam wszystkie te wypady, to gonitwa. Niby podobnie jak dotychczas,
a jednak inaczej. Nie chodzi o to, że gorzej ale tak zwyczajnie
inaczej. No może pojawiało się przy okazji uczucie braku. Dokładnie, to
nie było w tym wszystkim wyciszenia. Gdy jeździłem z moimi paniami czy
wędrowałem w różnych składach po górach prócz przyjemności płynącej z
doświadczania długotrwałego ruchu wracałem spokojny i z poczuciem
równowagi. Tu doświadczenie ograniczało się do stanu wytrzęsienia z
siebie napięć poprzez ruch. Myślę, że podobnie czuje się bigiel
spuszczony ze smyczy - ego move ergo sum...
Właściwie to na
prawdę fajny sposób na oderwanie się od zgiełku miasta i pędu
codzienności. Rower daje świetną możliwość na szybkie wyskoczenie gdzieś
za miasto i uniezależnia człowieka od komunikacji publicznej. Dwa z
tych wypadów zrealizowaliśmy w środku tygodnia. Gdyby nie rowery nie
mielibyśmy możliwości na taką przyjemność. Jednoślad świetnie wpisuje
się w trend jakim są mikro przygody. Daje możliwość krótkiego wyjazdu za
miasto i jednocześnie sprawnego dotarcia na miejsce. Jednak w moim
odczuciu kosztem tej sprawności jest dystans w stosunku do mijanych
miejsc i to, że poświęca im się mniej uwagi. Mam na myśli to, że szybkie
przemieszczanie sprawia, że tworzy się swego rodzaju membrana między
nami a światem. Filtruje ona część tego co dokoła, a dostrzec możemy to
dopiero gdy wędrujemy na własnych nogach. Znowu nie chodzi mi, że rower
jest gorszy niż wędrówka pieszo, ale szybkość jest obarczona ceną, którą
płacimy za możliwość korzystania z jej zalet.
październik 2020 r.