Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

niedziela, 10 maja 2020

Głodnemu to i czerstwy chleb posmakuje


W święto pracy ruszyłem na marsz po okolicy. Od jakiegoś czasu na celowniku miałem ścieżki w sąsiedztwie podrzeszowskiego potoku Lubcza. Wreszcie dostałem dokładną lokalizację tego miejsca, a że to niedaleko mojego domu postanowiłem zrobić sobie pieszą wycieczkę tam i z powrotem...
W czwartkowy wieczór wrzuciłem wszystko co niezbędne do plecaka. Faktycznie słowo wrzuciłem pasuje tu jak ulał. Miejsce oddalone jest o około 5 km od mojego domu więc nie wygłupiałem się z wielkim przemyślanym pakowaniem. Rano przed wyjściem dołożyłem kawę, wodę oraz coś do przegryzienia i mogłem ruszać.



Nim dotarłem nad rzeczkę czekał mnie spacer bocznymi uliczkami pośród domków jednorodzinnych. W piątkowy poranek okolica tchnęła leniwą, senną atmosferą. Tylko czasem w niektórych obejściach ktoś warczał kosiarką lub czymś do przycinania niesfornych gałęzi.
Po godzinie doszedłem nad coś co miało być potokiem. Most, orne pola wokoło i wielka dziura w ziemi, na dnie której niemrawo płynął jakiś ciek, wszystko to nie napawało optymizmem. Ale doszedłem to i obejdę. Wiedziałem, że interesująca mnie okolica Lubczy z jednej strony opiera się o nasyp kolejowy. Ruszyłem w tamtą stronę. Lubcza jakiś czas temu została uregulowana i jej koryto zyskało sztuczną infrastrukturę. Nie będę się wymądrzał i udawał, że wiem do czego ona służy. Dla mnie betonowe przegrody dawały taki efekt, że woda spotykając się z nimi przyjemnie szumiała na chwilę tracąc swoją niemrawość. Wreszcie wszedłem na nasyp i skorzystałem z niego jak z mostu zmieniając jeden brzeg na drugi. Dzięki temu spojrzałem na potok z innej perspektywy i wydał mi się bardziej zachęcający niż na początku.




Drugi brzeg, którym od tej pory szedłem, doprowadził mnie do drogi na Niechobrz, która stanowi przeciwległy kraniec okolicy. Pola rzepaku i łąki przeszły stopniowo w obejścia domostw, a droga którą szedłem była jednocześnie dojazdem do nich. Pojawiły się drzewa czasem pojedyncze a czasem zebrane w większe grupy. Gdyby nie płoty ludzkich siedzib byłoby malowniczo. Poza tym idąc między takimi uliczkami lub dróżkami wzdłuż, których ludzie żyją we własnych domach, czuję się jak intruz. Jestem tam obcym, jestem jak niestrojący instrument w harmonijnej orkiestrze. Takiego wędrowca okoliczni poznają od razu. To nie góry, w których od szlaków aż gęsto, a piechur jest raczej regułą niż wypadkiem w statystyce codzienności. Wchodząc na asfalt wiedziałem, że nie chcę wracać drugim brzegiem. Pośród mieszanych uczuć po przejściu pięciu kilometrów okolicą Lubczy jedna refleksja wybijała się ponad pozostałe. To jest fajne miejsce na sielską wycieczkę rowerem lub spacer z psem...
Z Racławówki, w której się znalazłem, miałem w odwodzie miłą trasę wypróbowaną przed tygodniem. Ale nie byłbym sobą gdybym nie chciał usprawnić powrotu. Efektem czego było wejście w szkodę jakiemuś rolnikowi. Znaczy przeszedłem na krechę przez czyjeś pole. Zamiary miałem jak najbardziej szlachetne. jednak pole ciągnące się po horyzont i perspektywa błądzenia jego miedzami skutecznie wyleczyły mnie z życzliwości. Szlachetność szlachetnością ale ja chciałem sobie skrócić drogę, a i tak ją sporo wydłużyłem obchodząc to pole. Nie wiedziałem, że zaraz przy granicach Rzeszowa gospodarują tacy obszarnicy - pardon - chciałem powiedzieć farmerzy...



maj 2020