Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

środa, 7 października 2020

Perspektywa


- Tyle razy tu byłem, a nigdy nie zauważyłem tego...

Dumając nad treścią tego posta jak refren powracały do mnie słowa Mikrona z przeszłości. Wraz z żoną swego czasu bardzo dużo jeździli rowerami po Beskidzie Niskim. We trójkę także sporo po tych terenach wędrowaliśmy. I mimo wszystko było to dla nich nadal ciekawe. To wtedy Mikron z żoną zwrócili mi uwagę na zmianę punktu widzenia wraz ze zmianą środka lokomocji. Temat leżał odłogiem ładnych parę lat.
Właściwie zaczął do mnie wracać gdy za sprawą Pima zacząłem przygodę z nartami. Nie od razu, ale dopiero w momencie naszych wspólnych pozazimowych wypadów. Wtedy zacząłem patrzeć na przemierzane szlaki z perspektywy dostępności ich dla narciarza BC. Na marginesie tego wszystkiego pojawiła się także turystyka rowerowa uprawiana wraz z żoną i córką po peryferiach naszego miasta. Jak inne formy działalności outdoorowej w moim przypadku, tak i ten sposób wędrówki stopniowo zmieniał swoje oblicze. Aż w ostatnim czasie wraz z kolegą z pracy zaliczyliśmy parę dużo bardziej intensywnych wypadów rowerowych. I to one stały się katalizatorem refleksji.
Do tej pory z rodziną turlaliśmy się niespiesznie i głównie nastawiając się na dotarcie w przyjemne miejsce piknikowe. W sierpniu i wrześniu tego roku razem z Mariuszem wybraliśmy się na okalające Rzeszów pogórza. Tamta jazda mimo, że nie jakaś specjalnie ekstremalna odbywała się jednak w dużo większym tempie. Pewno dlatego, że gonił nas czas i konieczność zameldowania się przy obowiązkach domowych. To dla mnie było zupełnie nowe doświadczenie, kojarzące z możliwością wyżycia się. Ale z drugiej strony coś co przychodzi na myśl, gdy wspominam wszystkie te wypady, to gonitwa. Niby podobnie jak dotychczas, a jednak inaczej. Nie chodzi o to, że gorzej ale tak zwyczajnie inaczej. No może pojawiało się przy okazji uczucie braku. Dokładnie, to nie było w tym wszystkim wyciszenia. Gdy jeździłem z moimi paniami czy wędrowałem w różnych składach po górach prócz przyjemności płynącej z doświadczania długotrwałego ruchu wracałem spokojny i z poczuciem równowagi. Tu doświadczenie ograniczało się do stanu wytrzęsienia z siebie napięć poprzez ruch. Myślę, że podobnie czuje się bigiel spuszczony ze smyczy - ego move ergo sum...
Właściwie to na prawdę fajny sposób na oderwanie się od zgiełku miasta i pędu codzienności. Rower daje świetną możliwość na szybkie wyskoczenie gdzieś za miasto i uniezależnia człowieka od komunikacji publicznej. Dwa z tych wypadów zrealizowaliśmy w środku tygodnia. Gdyby nie rowery nie mielibyśmy możliwości na taką przyjemność. Jednoślad świetnie wpisuje się w trend jakim są mikro przygody. Daje możliwość krótkiego wyjazdu za miasto i jednocześnie sprawnego dotarcia na miejsce. Jednak w moim odczuciu kosztem tej sprawności jest dystans w stosunku do mijanych miejsc i to, że poświęca im się mniej uwagi. Mam na myśli to, że szybkie przemieszczanie sprawia, że tworzy się swego rodzaju membrana między nami a światem. Filtruje ona część tego co dokoła, a dostrzec możemy to dopiero gdy wędrujemy na własnych nogach. Znowu nie chodzi mi, że rower jest gorszy niż wędrówka pieszo, ale szybkość jest obarczona ceną, którą płacimy za możliwość korzystania z jej zalet.

październik 2020 r.