Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

środa, 20 lipca 2016

Rykowisko w górach- czyli pogoń za wspomnieniem

Na ogół wędruję dla samego wędrowania lub żeby zobaczyć jakieś miejsce. Prawie nigdy nie wyznaczam sobie dodatkowych celów. Samo maszerowanie wśród lasów, łąk czy grzbietami jest dla mnie tak przyjemne, że  nie potrzebuje dodatkowych stymulatorów. Jednak parę razy zdarzyło mi się postawić sobie taki cel. Było to wtedy, gdy przy okazji wędrowania chciałem usłyszeć rykowisko.


Ostatni raz wybrałem się w góry z takim zamiarem dwa lata temu. Do mojego pomysłu przekonałem Śliwkę i w jeden z sobotnich poranków października ruszyliśmy w drogę. Trasa naszej weekendowej wędrówki miała początek w Dukli, a koniec w Krempnej. Przez góry wiódł nas w większości Główny Szlak Beskidzki. Biwak i nasłuchiwanie jeleni zaplanowaliśmy na Grzywackiej Górze. Pech chciał, że ani miejsce, ani czas nie były do tego odpowiednie. Szczyt jest, jak się okazało, niesamowicie jasny i głośny. Wieża widokowa będąca jego atrakcją nocą świeciła jak lunapark. A zasilanie iluminacji wytwarzało przerażający hałas, który nam utrudniał spanie i zniechęcał zapewne jelenie do amorów w tej okolicy. Niestety w tym czasie nie pomogłoby nawet wysadzenie wieży w powietrze. Jesień była wyjątkowo ciepła i rykowisko odsunęło się na znacznie późniejszą porę. Normalnie w październiku można spodziewać się nocami w górach przymrozków, a my w trakcie biwaku pod chmurką musieliśmy rozpinać śpiwory bo było nam zbyt ciepło. A przecież kierowałem się radami myśliwego, który zasugerował mi okolice pierwszych jesiennych przymrozków jako najlepszy  czas. Wymyśliłem, że październik będzie doskonałym miesiącem na rykowisko. Wrzesień, wiedziałem z doświadczenia, bywa jeszcze upalny, a listopad to już regularne chłody. Cóż październik był doskonały tylko na biwak pod gołym niebem. Wszak mogłem się pomylić, przecież nie jestem jeleniem...

Ale czemu postanowiłem zasięgnąć rady myśliwego? Rzecz wiąże się z inną moją próbą  trafienia na gody jeleni. Rok wcześniej także wybrałem się jesienią w góry. Początkowo wydawało się, że miejsce i czas są doskonałe. Podczas wakacji w Rymanowie Zdroju, włócząc się po okolicznych  wzgórzach z rodziną, natrafiliśmy na ambonę. Wówczas przypomniałem sobie o moim marzeniu.
Wtedy wybrałem się samotnie. W jeden z wrześniowych weekendów spakowałem plecak i ruszyłem popołudniem do Iwonicza Zdroju. Mijając kolejne grupki wracających na kwatery wczasowiczów niespiesznie szedłem w kierunku upatrzonej ambony. Gdy dotarłem na miejsce z wielką ulgą stwierdziłem, że jest ona zajęta tylko przez owady. Poradziłem sobie z nimi otwierając drzwi na oścież i za jednym zamachem pozbyłem się panującego w niej zaduchu. Gdy urządziłem się w środku pozostało mi tylko czekać na początek spektaklu. Czas dłużył się niemiłosiernie. Na szczęście zabrałem ze sobą książkę,którą mogłem zająć chociaż myśli. Godziny sączyły się powoli a ryczeć nic nie chciało. Chyba koło północy dałem za wygraną i postanowiłem się zdrzemnąć. Łatwe to nie było. Ciasna ambona zmusiła mnie do kulenia się na twardej ławce i szukania co chwilę wygodniejszej pozycji. Szczęśliwie było ciepło i do snu wystarczył mi lekki sweter puchowy. Gdybym musiał podczas tego biwaku znosić dodatkowo chłód pewno przelałoby to czarę goryczy. Brak sukcesu, niewyspanie i łamanie w kościach od braku wygody to było wystarczająco jak na jeden raz. Chcąc zdążyć na pierwszy autobus do domu wstałem jeszcze przed świtem. A przecież ta pora w górach to jedna z piękniejszych chwil... Tamten przynajmniej częściowo wynagrodził mi brak rykowiska. Był także miłym oku dodatkiem podczas zejścia na przystanek.

Rozważając na spokojnie całą sytuację doszedłem do wniosku, że musiałem źle wybrać czas. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że taki wybór terminu podsunęło mi doświadczenie. Kilka lat wcześniej, chyba w 2009r. we wrześniu właśnie przypadkiem trafiłem na rykowisko. Dwa dni wałęsałem się po okolicy Folusza i Bartnego. To wtedy po raz pierwszy nocowałem sam na dziko. O zmierzchu na grzbiecie Magury rozłożyłem namiot i po jakimś czasie zapadłem w czujny sen. Kilka razy coś mnie wybudzało. Jednak nie byłem wstanie stwierdzić czy coś mi się śniło, czy może sprawiał to jakiś hałas. Wreszcie po przebudzeniu usłyszałem basowe muczenie wzmagane rezonansem ziemi, która zdawała się poruszać zgodnie z częstotliwością tego dźwięku. Kolejne głosy odzywały się z różnych stron, a co jakiś czas rozlegało się dziwaczne rwane szczekanie. Wrażenie było niesamowite i wspaniałe jednocześnie. Wtedy myślałem, że to żubry. Nie wydawało mi się możliwe, żeby jeleń mógł wydawać z siebie tak niski głos. A te rejestry to było coś niesłychanego. Najtęższy bas operowy mógłby tylko zdjąć czapkę i rzewnie zapłakać nad swoim falsetem. A jeśli nawet jakimś cudem udałoby mu się dociągnąć głosem w te okolice, to przenigdy nie ryknąłby tak potężnie jak te zwierzaki.
Po jakimś czasie zasnąłem ukołysany, jak wtedy wciąż uważałem, żubrzym rykiem. O poranku szybko zebrałem biwak, wszak spałem w parku narodowym, i ruszyłem w dół. Początkowo szedłem przez las a w nim panoszyła się mgła. Nie wiedziałem, że dzisiaj przyjdzie mi dojść nie tylko do Folusza ale aż do samego Jasła. Gdy tak maszerowałem stopniowo zacząłem kojarzyć fakty z datami i dotarło do mnie, że to nie były żubry tylko jelenie, a to co słyszałem nazywa się rykowisko...

Wtedy miałem chyba szczęście przypadkowego widza. Póki co kierowanie się doświadczeniem ani radami znawców nie pozwoliły mi ponownie usłyszeć leśnych amorów. Jednak jeszcze zadyszka mnie nie łapie i w przyszłości ponownie ruszę w pogoń za wspomnieniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz