Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

sobota, 21 listopada 2020

Spotkanie nad Sanem

archiwum Leśnej


Nisko wita mnie chłodem i mgłą. Trochę mi żal, kolejowy skład był taki przytulny. Wysyłam SMS'y, jeszcze ostatnie poprawki w plecaku i w drogę. Cel na najbliższe pół godziny to dotrzeć na ul. Kościuszki, w miejsce gdzie wchodzi na nią żółty szlak - Szlak Dolnego Sanu. Jestem tam umówiony z Leśną Duszą i... No właśnie jej towarzystwo jest dla mnie zagadką. Wiem, że ktoś jest z nią. Jednak nie wiem kto...



Na miejscu spotkania przychodzi mi jeszcze poczekać kolejne pół godziny. Na szczęście słońce jest już na tyle wysoko, że daje nieco ciepła. Rozglądam się trochę po okolicy. Wchodzę w gruntówkę, którą ma nadejść Aga. Jest na niej sporo kałuż. Wróży to, że dziś trzeba będzie liczyć się z przemoczonymi butami. Słyszę jak miasteczko powoli budzi się w niedzielny poranek. Najpierw dzwony, a później coraz częściej do moich uszu docierają odległe dźwięki ciężarówek. Nagle przelatuje nade mną ptak i słyszę łopot jego skrzydeł. Jest miarowy ale szybki, a nawet nerwowy. Rzadko zdarza mi się coś takiego. W końcu rozlega się inny rytmiczny odgłos pomieszany z rozmową. Stuk kijów trekkingowych o twardą nawierzchnię zwiastuje Agę i jej towarzystwo.

 

fot. Leśna


Zagadka wyjaśniona. Leśna wędruje z Ł, który jak rozumiem, jest jak ja jej internetowym znajomym. Zostaje obfotografowany i uwieczniony na filmie. Gdy mam powiedzieć parę słów do kamery zaczyna mi brakować języka w gębie. Wreszcie ruszamy w dalszą drogę. Szybko też zaczyna się swobodna rozmowa, która właściwie ciągnie się z niewielkimi pauzami przez cały dzień.
Mimo, że szlak nie był odnawiany zapewne od momentu wyznaczenia, to idziemy bardzo sprawnie. Intuicja połączona ze zdobyczami techniki pozwala nie martwić się o przebieg drogi. Właściwie wszystkie ścieżki, którymi wiedzie droga są uczęszczane i nie ma problemu z przejściem. To pewnie miejscowi wędkarze regularnie wydeptują ścieżkę. Jednak gdyby ich zapytać o to czy i którędy wiedzie szlak żółty, każdy zaniemówiłby na dłuższą chwilę. W odpowiedzi zaś człowiek dowiedziałby się, że: Szlak! Jaki szlak? Tu nie ma takich rarytasów... Okolica przez którą poprowadzono odcinek między Niskiem a Stalową Wolą przypomina mi nadrzeczne okolice Rzeszowa. Pełno połamanych gałęzi, krzaków i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze. Wszystko to jakieś takie nieporządne, mało schludne i jakoś nie zachęcające do wpatrywania się w przyrodę. Może dlatego jakoś nie chce mi się wyciągać aparatu z kieszeni.


fot. Leśna

 W Stalowej Woli przechodzimy kładką nad skotłowaną wodą i po chwili wkraczamy na wały przeciwpowodziowe. Ich grzbietem będę wędrował z Leśną i Ł aż do momentu rozstania. Tu dla odmiany zaczynamy oglądać świat w nieco szerszej perspektywie. Trochę to podobne do jazdy koleją, której tory ułożono na nasypie. Jest znacznie ciekawiej ale mimo wszystko jakoś mało spektakularnie. To znaczy jest sielsko i wędruje się miło jednak nie ma tu niczego, czego nie można znaleźć w pierwszym lepszym miasteczku przez które przepływa większa rzeka. Ewentualnie długość wałów robi wrażenie. Taki odbiór okolicy pewnie jest wywołany przez przyzwyczajenie do gór i pogórzy. Przecież to moja pierwsza nadrzeczna wędrówka i chyba się jeszcze nie odnajduję dobrze pod względem estetycznym w takim terenie.


fot. Leśna

Gdy przechodzimy w poprzek torów orientuję się, że powinienem był spory kawał drogi wcześniej odbić w kierunku dworca kolejowego. Szybkie wyznaczenie automatycznej trasy pokazuje, że mam do przejścia nieco ponad sześć km zamiast trzech, które czekały mnie w pierwotnym miejscu zejścia ze szlaku. Przychodzi mi pożegnać się z Agą i Ł. Oni dalej kontynuują marsz wałami. Zostawiam ich z problemem. Na mapach dalszy ciąg szlaku nie jest oznaczony i muszą kierować się wyczuciem intencji znakarza. Ja natomiast pozwalam się prowadzić nawigacji przez opłotki Stalowej Woli. Przypadkiem w mieście wchodzę na odcinek innego szlaku pieszego. Mój wierny Locus przeprowadza mnie także przez ładny park przy ul. Ogrodowej. Gdy docieram do dworca Stalowa Wola Rozwadów jestem zaskoczony otoczeniem węzła kolejowego. Okolica jest cokolwiek zakazana i klimatem przypomina bardziej portowe doki lub dworzec cargo, a nie stację pasażerską. Po zmroku czułbym się tu niezbyt pewnie...



Nowe doświadczenia, nowe towarzystwo - tak mogę podsumować ten wypad. Bardzo miło było spotkać Leśną Duszę na żywo. Dobrze się nam gawędziło w trakcie marszu i mamy już wstępne plany na kolejne wspólne wypady w nieco poszerzonym składzie. Nowym doświadczeniem też był dla mnie dłuższy marsz wzdłuż rzeki. I nie chodzi tylko o względy estetyczne. Poczułem na własnym organizmie realną różnicę w wysiłku między wędrówką górską i nizinną. Przez nieco ponad sześć godzin przeszedłem prawie trzydzieści km. Zawarta była też w tym czasie dłuższa przerwa na jedzenie. Gdyby nie konieczność posilenia się nie potrzebowałbym nawet tej przerwy. Przejście takiego dystansu kosztowało mnie zaskakująco mało wysiłku.

listopad 2020 r.

5 komentarzy:

  1. Fajnie jest wybrać się gdzieś z kimś, kto też pisze bloga :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że masz na myśli coś miłego. Ale wpis jest tak lapidarny, że nie wiem sam co mam napisać w odpowiedzi. 😉
      Bo dajmy na to mnie jest przyjemnie poczytać o własnych przygodach z zupełnie innej perspektywy niż własna.

      Usuń
    2. No i dokładnie to miałam na myśli, fajnie się patrzy cudzymi oczyma

      Usuń
  2. Tym bardziej mi miło, że to moje spojrzenie Ci odpowiada.
    Jeszcze raz dzięki za miłe spotkanie...

    OdpowiedzUsuń