Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

wtorek, 12 kwietnia 2016

18 kilometrów czyli o słowackiej pomyłce



Słowacja Rohula sierpień 2014 r.

Jest sobotni wieczór. Nastał czas odpoczynku po całodniowym marszu. Mimo, że za nami niewielki dystans to chętnie korzystamy z tej możliwości. Idąc mieliśmy nad głowami prażące słońce, a pod stopami rozległe łąki i kompletny zastój w powietrzu. Ta mieszanka dała nam w kość. Nasze bagaże zostały w utulni, a my rozkoszujemy się widokami z wieży wystrzelającej ponad afro okolicznego lasu. Leniwie gawędzimy siedząc na różnych kondygnacjach.
- Bartek? - po chwili ciszy dobiega mnie głos Michała.
- Słucham - odpowiadam zapatrzony w dal.
- Jest taka sprawa, o której nie wiem czy powinienem Ci mówić - kontynuuje Michał - Pamiętasz jak byliśmy tu ostatnio?
W pierwszym odruchu na tak postawione pytanie napinam się cały. Sprawa, o której nie wiadomo czy mówić, wygląda podejrzanie. A tamtego dnia gdy dotarliśmy tutaj długo nie zapomnę. Zamiast od razu odpowiedzieć na jakiś czas zanurzam się we wspomnieniach...

Baranie/ Nastavok granica polsko-słowacka - ostatnie dni kwietnia 2013 r.


Nastał wtorkowy poranek. Chłód wygania nas z namiotów i zmusza do błyskawicznych decyzji. Szybko pakujemy plecaki. Mamy zamiar ruszyć w dół na stronę południowych sąsiadów. Dopiero tam zjemy jakieś śniadanie. Na razie chcemy się czym prędzej rozgrzać marszem. Posiłek wolimy już sobie przyrządzić gdy słońce rozgrzeje świat. Teraz nawet piękny las przybrany jeszcze w jesienne barwy i szafirowe niebo nad nim nie budzi naszego zachwytu. Myśli krążą tylko w około szczypiącego chłodu. Ruchy, ruchy - sam siebie poganiam. Pośpiech wypiera z myśli nawet to, że przed nami lekka i przyjemna osiemnastokilometrowa trasa.

Palniki buzują w zagłębieniu leśnej skarpy. Wiosenny świat jest na razie pozbawiony zieleni. Jej miejsce zastępuje złoto zeszłorocznych liści. Słońce rozświetla okolice wydobywając pełnie ich barw. Cała nasza trójka szykuje sobie poranny posiłek. Sielska okolica nie zachęca do pośpiechu. Korzystamy z coraz mocniejszego ciepła jak rozleniwione słońcem gady. Uroku chwili dodaje szemrzący strumyk. Nikt nikogo nie pospiesza. Wszystko sączy się powolnym tempem natury. Nic też nie zapowiada jakiejkolwiek zmiany w rytmie tej symfonii. Nawet nasze miejskie umysły jakoś nie chcą nas ponaglać. Właściwie po co? Przecież całość dzisiejszego dystansu to tylko osiemnaście kilometrów, a kawałek już za nami.


Siedzę pod utulnią na Rohuli i obklejam pięty plastrami. Jestem zmęczony. Kilka kilometrów asfaltowych dróg pokonanych w skwarze dało mi w kość. Wejście na tę górę też nie było lekkie. Prócz stającego dęba zbocza miała ona w swej leśnej grzywie gąszcze godne tropikalnej dżungli. Co i rusz tarniny czepiały się naszych plecaków, a  gęstwiny zmuszały do kluczenia. Jary przecinające drogę wydzierały nam zdobytą z mozołem wysokość, którą ponownie trzeba było odzyskać z coraz większym wysiłkiem. Właśnie po tym ostatnim odcinku moje nogi wymagają zabiegów medycznych. Na szczęście te osiemnaście kilometrów podtrzymuje mnie na duchu. Ale Michał będący naszym nawigatorem i planistą tego wyjazdu krzywi się spytany o tępo naszego marszu.


Svidnik i Ostry Vch już za nami. Słońce dawno przekroczyło zenit i zmierza ku zachodnim krainom. Człapie sobie powolutku sam. Basia z Michałem poszli w awangardzie. Mogliśmy sobie na to pozwolić, bo droga tutaj jest wyraźna i zostało jej niewiele. Świat w około jest piękny. Ale mój zgłuszony trzynastoma godzinami na szlaku umysł jakoś ślizga się po powierzchni wrażeń i nie jest w stanie wykrzesać z siebie zachwytu. Umęczony wzrok traci chwilami ostrość. Nawet otaczająca mnie zieleń nie działa na niego kojąco. Plecy przyginają się coraz bardziej pod brzemieniem plecaka i nic nie pomaga im myśl, że to tylko szesnaście kilogramów. Jak można było się tak zapuścić przez zimę? Przecież spędziłem ją aktywnie. Jak mogło mnie tak zmęczyć te marne osiemnaście kilometrów?


Słowacja Rohula sierpień 2014 r.
Baranie, Vyśna Pisana, Kruźlowa, Rohula, Svidnik i OstryVrch przelatują przez moją pamięć w kilka sekund.
- Pamiętam! A co?
- Ostatnio znalazłem kartkę z rozpiską na dni i kilometry tamtej wyprawy. I zorientowałem się, że miałem tam błąd - Michał powoli decyduje się na powiedzenie co mu leży na wątrobie.
- Tak. A jaki?
- Ten odcinek między Baranim a Cierną Horą źle policzyłem. Znaczy zapomniałem pomnożyć odległości z mapy przez dwa. Tak trzeba było zrobić, żeby obliczyć właściwy dystans. I wiesz, to nie było osiemnaście kilometrów tylko trzydzieści sześć - Michał śmiejąc się wyrzuca z siebie (przerażające) wyznanie. Jednak po chwili dodaje - Ale co najdziwniejsze resztę dni policzyłem dobrze i tylko ten jeden był trefny.
I co ja mam mu powiedzieć? Przecież jest doskonałym nawigatorem. Wszystkie nasze wspólne eskapady to on planuje i nigdy wcześniej ani później nie zdarzyło mu się pomylić. No i ostatecznie to daliśmy radę. A teraz można się tylko z tego śmiać.
- To wiele wyjaśnia - odpowiadam wesoło. -Tak czułem, że tam musiało być znacznie więcej kilometrów...

Zdjęcia M.N. oraz B.N.

Relację z wyjazdu na Słowację można znaleźć tu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz