Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

niedziela, 5 lutego 2017

Na sanki do Rymanowa

Pierwszy długi weekend tego roku postanowiliśmy wykorzystać na rodzinny wypad w góry. Jeszcze w grudniu zarezerwowaliśmy pokój w Rymanowie Zdroju i załatwiliśmy opiekę dla naszego czworonoga. Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, więc gdy nastał szósty stycznia ruszyliśmy w podróż...


Na miejscu jesteśmy w okolicy południa. Szybko docieramy na kwaterę, zjadamy obiad, drobna zmiana garderoby na bardziej dopasowaną do zimowych zabaw na dużym mrozie i można ruszyć w teren.
Jest tyle śniegu dookoła, że córka nie może obojętnie przejść obok żadnej nawet najmniejszej pochyłości aby z niej nie próbować zjechać. Co jakiś czas widzimy konie ciągnące sanie. Do niektórych są także doczepione sanki. Po dłuższym czasie docieramy do śródleśnej polany kawałek drogi za nadleśnictwem. Tam szybko wypatrujemy rewelacyjną pochyłość i zaczynamy szaleństwo.

Na ślizgu jeździmy na zmianę. Gdy przychodzi moja kolej Kaja radzi sobie wykorzystując śliskość swoich ocieplanych spodni. Najważniejsze, że jest zabawa. Ula uwiecznia nasze zjazdy i szykuje łakocie z ciepłą herbatą. Ja w końcu jeden z bardziej szalonych zjazdów kończę w rowie melioracyjnym i z wbitym własnym kolanem w policzek. Przyjemność z zabawy dopełniają widoki na przemykające co jakiś czas konie z saniami.
Niestety zabawa nie trwa długo. Zimno sprawia, że zaczynamy zbierać się do powrotu. Dodatkowo przemoczone rękawice Uli I Kai to nie przelewki. Jest zbyt duży mróz, aby w tej sytuacji przeciągać pozostawanie na zewnątrz. Po drodze na kwaterę zachodzimy jeszcze na podwieczorek i kawę. We wnętrzu kawiarni płonie kominek roztaczający upragnione ciepło.
W nocy i nad ranem słupek rtęci za oknem spada do minus dwudziestu czterech stopni. Sobotni poranek zaczynamy od zakupów i koło południa możemy ruszyć na krótką wędrówkę. Jest już nieco cieplej (-16) i świeci słońce. Tym razem szybko przechodzimy nadrzeczne alejki i ruszamy GSB w kierunku Iwonicza.




Las w bieli jest rewelacyjny a im dalej zagłębiamy się w niego tym bardziej spowija nas głucha cisza. Wszystkie dźwięki z oddali są tłumione przez masy miękkiego śniegu. Słychać tylko chrzęst pod naszymi butami. Kaja maszerując pod górę odczuwa wysiłek zimowej wędrówki i trochę rzednie jej mina. Ale perspektywa zjazdu w powrotnej drodze i obiecana nagroda na koniec spaceru motywuje ją do dalszego wysiłku. Ula co chwile sięga po aparat i z przyjemnością uwiecznia naszą wędrówkę.





Wreszcie docieramy do celu. Jest nim pierwsza w tym kierunku wiata i wąwóz kawałek za nią. Jego strome ściany są jak znalazł na kilka szalonych zjazdów. Jedyny problem to wejście na górę. Tu śniegu jest do kolan.



Niestety żona szybko marznie i trzeba zacząć wracać. Kaja nie przemęcza nóg. Tam gdzie tylko stromizna jest wystarczająca korzysta ze ślizgu. Dość szybko docieramy w okolice ujęcia wody mineralnej. Dalej nasze kroki wiodą tam gdzie wczoraj. Ula obiecała córce przecież nagrodę. A pizza w przypadku naszego dziecka to przysmak większy niż słodycze.
Ja mam jeszcze niedosyt wędrowania na dziś i po posiłku zostawiam dziewczyny nad deserem a sam ruszam na wschód. Jest już ciemno, dlatego wybieram łatwą drogę w kierunku nadleśnictwa i trochę dalej. Idzie się bardzo przyjemnie. Ścieżka jest pusta a dookoła cisza i biel śniegu. Mróz szczypie w policzki. Gdy mijam ostatnie latarnie i docieram w okolice dużej polany widok zapiera mi dech w piersiach. Jasny księżyc oblewa wszystko swoim blaskiem. Jego światło jest tak mocne, że widać mój cień na śniegu. Niestety mam tylko ze sobą telefon i mogę zrobić namiastkowe zdjęcia nieoddające klimatu jaki tam zastałem.
Jakiś kilometr za polaną dochodzę do brodu. Teraz jest zamarznięty. Byłem tu końcem zeszłej zimy i wysoka woda uniemożliwiła mi marsz dalej. Tym razem liczę, że będzie inaczej. Ostrożnie przechodzę po lodowej tafli i wchodzę w głęboki śnieg zalegający drogę. Po kilkuset metrach orientuję się, że pod śniegiem płynie woda. Jest zbyt zimno aby babrać się w takiej brei dlatego zawracam. W drodze na kwaterę czuje jak zamarzają mi rzęsy. Obstawiam, że jest w okolicy -20 i nie mylę się. Na miejscu termometr pokazuje dokładnie tyle stopni...
W niedzielę mieliśmy autobus w południe. Żadne z nas nie miało ochoty na zrywanie się bladym świtem, to też poza pakowaniem i spacerem na przystanek ten dzień nie przyniósł żadnych atrakcji. Cała nasza trójka wracała zadowolona do domu. Przyjemność z zimy w górach była tak duża, że już wtedy planowaliśmy kolejny weekendowy wypad. Oby się udało...

Styczeń 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz