Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Cztery nogi i dwie rakiety

-Na Baranie? A rakiety macie?
Dwie.
- Po jednej na każdego? Tam jest ze dwa metry śniegu i nie przetarte. Najdalej chodzili na Mazgalicę. Cztery godziny? Raczej nie dacie rady obrócić. Chyba, że zanocujecie. Ale samochód możecie zostawić.
Mazgalica fot Michał

Słowa właściciela schroniska w Hucie Polańskiej nie napawają optymizmem. Ale nie wygrywa ten kto się boi wojen. Przyjechaliśmy tu wędrować. Jeśli nie dojdziemy na Baranie to trudno. Najwyżej zawrócimy.
Faktycznie droga do Przełęczy Mazgalica jest przetarta i nawet można iść nią sprawnie. Ślad jest twardy i utrzymuje nas bez problemu. Wystarczy jednak jeden nieuważny krok w bok aby wpaść po kolana w śnieg.


Michał pędzi przed siebie. Jest mu zimno i szybkim marszem chce się rozgrzać. Ja ciągle go gonię. Jestem znacznie mniejszy i moje nogi nie mają takiego przełożenia co jego, a poza tym znacznie za często robię ten fałszywy krok w bok. Szybko łapie mnie zadyszka. Gdy mijamy początkowe łąki wchodzimy w śnieżny tunel. Cały las dźwiga na swoich gałęziach tony bieli. Zwieszają się one nad drogą tworząc także sklepienie tego koloru nad naszymi głowami.
fot Michał

Fot Michał

Na przełęczy idę po rozum do głowy i wreszcie zakładam rakiety. Różnica jest kolosalna. Wreszcie oddycham swobodnie. Ruszam spokojnie przodem. Wchodzimy w dziewiczy śnieg. Rakiety utrzymują mnie na samej powierzchni. To rozumiem. To jest frajda. Zaraz za przełęczą zaczyna się podejście. Droga wymusza na nas ciągłą czujność. Nie tylko gałęzie ale i pnie są ośnieżone i znaków szlaku trzeba wypatrywać z dużą czujnością. Na ziemi co prawda nie ma dwóch metrów śniegu ale jest go tyle, że skutecznie zaciera elementy sugerujące kierunek drogi.
Mnie idzie się całkiem przyjemnie. Michał jednak musi teraz gonić za mną. Nawet jego wzrost nie pomaga mu dzisiaj. Ale ja także nie pędzę. Czujność i ciągłe kontrolowanie szlaku sprawia, że co kawałek przystaję. Gdy sam nie mogę znaleźć znaków wtedy szukamy ich wspólnie z Michałem.


Wreszcie docieramy na kulminację pierwszego wzniesienia. Jest tutaj polana, która umożliwia ocenę dzisiejszej widoczności. Delikatnie mówiąc nie jest ona powalająca. Mimo zapowiadanych rozpogodzeń w górskich rejonach nic ich nie zwiastuje. Nic to, ruszamy dalej w swoją stronę.
Jak to w górach po podejściu następuje zejście. Poza mniejszym wysiłkiem wszystko przebiega jak dotychczas. Ja idę na czele, Michał mnie goni a czas mija nam od jednego znalezionego znaku do kolejnego. Wygodniejszy marsz opłacam przemoczeniem. Na rakietach jestem tak wysoki, że co chwilę muszę przeciskać się pod zwieszonymi gałęziami. Nawet gdy przecisnę pod nimi głowę to często plecak haczy o nie. Wtedy ich śnieżny ładunek ląduje na moim karku, później topniejąc od ciepła mojego ciała.
Przed kolejnym podejściem na szlaku pojawia się ślad narciarza. Okazuje się on być dużym ułatwieniem zwłaszcza dla mnie. Trzymając się jego linii zapominam o czujności i prawie dostaje skrzydeł. Mimo, że staram się czekać co kawałek na Michała szybko zyskuje nad nim kilkanaście minut przewagi. Do pewnego czasu mamy ze sobą kontakt głosowy. Ja jeszcze tylko raz, bardziej dla spokoju ducha, odnajduje znak na drzewie. Droga serwuje kilka zmyłek. Gdy zaczyna się wypłaszczać i sugerować kulminację wchodzi w krzaki, za którymi ponownie wspina się w górę. Jednak któreś z kolei takie miejsce jest tym najwyższym i stoi na nim drewniana wieża.
Zaczynam nawoływać Michała. Chce dać mu znać, że jest już niedaleko. Jednak on mnie nie słyszy. Masy śniegu w lesie skutecznie tłumią mój głos i zatrzymują w obrębie szczytowej polany. Daje spokój i biorę się za odśnieżenie drzwi do wiaty. Po chwili dociera Michał. Jest zmordowany i stwierdza, że myślał, że nie da już rady. Jestem pełen uznania, że przeszedł w tych warunkach taki szmat bez rakiet czy nart. Regularnie miał śnieg po kolana a czasem wyżej. Jeśli on mówi, że było ciężko to musiało być masakrycznie. Wiem, że na jego miejscu nie dałbym rady. A my mamy tylko godzinę opóźnienia w stosunku do czasu letniego.

Na szczycie spędzamy równo godzinę. Mija ona na jedzeniu, piciu i oglądaniu tego co widać z wieży. W tym czasie docierają inni turyści. Dwóch od strony Olchowca i kilku na nartach ze Słowacji. Nie robimy wielu zdjęć bo szybko grabieją ręce, a poza tym nadal nie ma dobrej widoczności. Ja cieszę się, że mam ze sobą sweter puchowy. Gdyby nie on, to moje wilgotne od śniegu ciuchy zamieniłyby odpoczynek w katorgę.
Baranie widok z wieży fot Michał


W powrotną drogę ruszamy szybkim tempem aby rozgrzać się ponownie. Całą rzecz ułatwia kierunek w dół. Nasze ślady bardzo usprawniają nawigację. Zyskujemy na tym bardzo dużo czasu. Ja zaczynam odczuwać zmęczenie. Coraz ciężej mi wyciągać rakiety ze śniegu i mam wrażenie, że stał się on bardziej grząski niż wcześniej. Gdy docieramy do podejścia Michał także zaczyna grymasić. Zwłaszcza gdy nie chce się ono skończyć. Ale nasza wytrwałość zostaje nagrodzona i docieramy do drogi w dół. Zauważamy, że po nas jeszcze ktoś szedł do polany na pierwszym szczycie. Na przełęczy ściągam rakiety i przypinam do plecaka. Tu nie są już potrzebne. Do auta docieramy tuż przed piątą. W tą stronę szliśmy nieco ponad dwie godziny. Na przeciw nam znowu wychodzi gospodarz schroniska...

-Żyjecie. Daliście radę dojść na Baranie? A, siedem godzin. Spotkaliście innych. No tak. Na nartach Na pewno było im łatwiej. A chłopaki z Olchowca ile szli? Tylko dwie godziny? Mieli rakiety? Nie? A wy? No tak, tylko dwie. Trochę mało jak na cztery nogi...

21 Styczeń 2017

8 komentarzy:

  1. Barsusie!

    Będąc w weekend 7.01 w Barnem, jedna z osób mieszkających w schronie wybrała się na Waszą turę na nartach i relacja odnośnie warunków była podobna. Dodatkowo wtedy solidnie przymroziło. Bardzo ładna wycieczka.

    Z pozdrowieniami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okolica jest generalnie fajna. Jak ktoś nie boi się mandatu to z Huty można przejść się w dolinę Ciechani i z niej przez las przebić się na azymut do granicy i wrócić przez Mazgalicę do Huty.
      Można też przez wspomnianą przełęcz ruszyć na zachód i na słowackiej stronie malowniczymi łąkami dotrzeć do Rohuli, na której jest utulnia i wieża widokowa. Chatka ma piec i jest dostępna cały rok. Pętlę można domknąć wracając przez Baranie i jak w relacji do Huty przez Mazgalicę. Tu nieco więcej o okolicy:
      http://dasieda.blogspot.com/2016/04/18-kilometrow-czyli-o-sowackiej-pomyce.html
      Wydaje mi się, że dla Ciebie to fajne miejsce na turę narciarską.
      A i za Baranim w kierunku Barwinka jest też schron słowackich leśników także wyposażony w piec. Nie znam niestety jego dokładnej lokalizacji.

      Usuń
  2. Mróz aż bije ze zdjęć. Nie cierpię przecierać szlaku, dlatego słowa uznania za chęci i walkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam. Nie było tak mroźno. Raptem -5. Ale ten śnieg... Coś pięknego dawno nie było takiego w tych okolicach. Czułem się tam jak spaniel na widok wody.

      Usuń
  3. Wycieczka na rakietach musiała być super w tych warunkach. Szkoda, że kolega nie miał rakiet, bo by mocno pomogły. Ale to chyba sam też wie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak było faktycznie super. Dawno nie było u nas takiej fest zimy. Po prostu bajka i jeszcze ta cisza dookoła. Cisza, która zdaje się naciskać na człowieka lub otulać i lgnąć do niego jak szczelny jedwabny kokon.
      A to, że w tych warunkach koledze na rakietach byłoby łatwiej to oczywista oczywistość. :)

      Usuń
  4. To są dopiero piękne widoki, a z góry patrzeć na to wszystko to piękny prezent :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki. Te widoki z góry są szczególnie miłe w B. Niskim gdzie jest niewiele odsłoniętych szczytów.

    OdpowiedzUsuń