Zrobiło się ciepło, a świat powoli zaczął się zielenić. Narty i rakiety odstawione do piwnicy, bo nadszedł czas na wyjęcie niskich butów z szafy. No dobrze ale gdzie by tu ruszyć? Od dłuższego czasu przymierzałem się do wyjazdu na Pogórze strzyżowskie w okolice Góry Chełm i Barda. Może tam?...
Wędrówkę zaczynam z Wiśniowej. Plan jest taki aby cały dzisiejszy dzień podążać szlakiem niebieskim. Jego część już opisywałem kilka miesięcy temu. Przebiega on przez Pogórza Dynowskie i Strzyżowskie łącząc Odrzykoń z Dębicą. Ja chce nim ruszyć w kierunku tej ostatniej i osiągnąć najwyższy punkt tego Pogórza - Górę Bardo, a później wrócić tą samą drogą.
W Wiśniowej jestem ok dziesiątej. Na przystanku szybki posiłek, ogarnięcie potrzebnego sprzętu i ruszam w drogę. Asfaltowy początek nie jest długi i po jakimś kwadransie skręcam w boczny szuter. Po raz pierwszy w planowaniu trasy korzystałem z narzędzi internetowych, takich jak mapy Google. Sprawdzałem na nich dokładną siatkę dróg i wpisywałem z ręki dane gps. Korzystałem też z mapy turystycznej. Miałem nieco obaw odnośnie dokładności tych źródeł, ale wszystko jak na razie pokrywa się niemal idealnie, nawet check pointy i nic nie muszę uaktualniać w terenie. Wspomniany szuter prowadzi początkowo między niewielkimi domkami, a później wchodzi między pola. Okolica mało zachwycająca, ale dzięki jej płaskości można nacieszyć oczy widokiem Pasma Jazowej i Bramy Frysztackiej, które wypiętrzają się w oddali.
Na polach jeszcze trwa przedwiośnie. Równe rządki czekają aby wydać plon. Ciekawe jak będzie tu w pełni lata? Wyzłocone zbożem mogłyby pysznie wyglądać...
Monotonna droga nie nastręcza trudności i lepsza by była na przejazd rowerem niż marsz. To też taki pomysł powoli kiełkuje w mojej głowie. Pewno wyciągnę tu córkę i żonę. Pola przechodzą w łąki, pośród których schodzę do wsi. Na horyzoncie pojawił się Chełm. Po kilkunastu minutach jestem u jego podnóża...
Rozległe przestrzenie od teraz zastąpi las. Na miejsce suchej szerokiej drogi pojawi się kręta wąska ścieżka, która nie zawsze jest sucha i zmusza do kluczenia lub przemoczenia butów. W lesie jak to na przedwiośniu panuje jesień. Tym bardziej, że słońce intensywnie wyzłaca opadłe przed zimą liście...
Na szczycie robię kilka zdjęć sympatycznej kapliczce. Pozwalam sobie na odrobinę próżności i korzystam z samowyzwalacza. Jednak nie rozsiadam się na odpoczynek. Schodząc w kierunku Barda mijam tatę z pociechą na niedzielnym spacerze.
Chełm od drugiej strony |
Do tej pory szlak prowadził jak po sznurku, ale to się skończyło. Za radą wspomnianego wyżej taty zmieniam kolor znaków na żółty i bez większych przeszkód ruszam dalej. Jednak nie byłbym sobą gdybym nie kombinował. W jednym punkcie gps podaje, że jeden z check pointów na szlaku niebieskim znajduje się w odległości ok 200 m ode mnie. Tracę kilkanaście minut na jego poszukiwanie i z braku rezultatów wracam na żółty szlak. Ten z kolei kluczy tropem węża, ale nie jest źle, wystarczy dobrze się rozejrzeć lub wrócić paręnaście metrów i można iść dalej...
Wreszcie jestem. Dotarłem na miejsce, z którego będę wracał. Mogę pozwolić sobie na odpoczynek. Z wielką przyjemnością wyciągam kubek z herbatą i coś do jedzenia. Korzystam z tej chwili i spokojnie rozglądam się dookoła, aby sprawdzić skąd w to miejsce dociera szlak niebieski. Tym bardziej mnie to interesuje, że stawiam sobie za punkt honoru aby nim wrócić.
Korzystając z owoców rekonesansu ruszam szlakiem niebieskim. Znowu idzie jak po grudzie. Ale jakoś brnę, mimo trudności. Dużą pomocą jest dla mnie gps. Mimo wszystko nie jest lekko. Szlak tak strasznie kluczy i wije się pośród mokradeł, że w końcu daje za wygraną. Gps podaje, że do najbliższego punktu na żółtym szlaku mam dwieście metrów na przełaj. Ruszam w tamtym kierunku i po chwili jestem tam gdzie chciałem. Teraz powinno być już łatwo, ale jakoś mylę skręty i ruszam w dobrym kierunku, lecz nie tą drogą. Znowu po chwili zawracam i tym razem już faktycznie ruszam właściwą drogą. Dla pewności drobiazgowo kontroluje znaki na drzewach.
Od tej pory muszę się spieszyć. Przez bobrowanie za niebieskim szlakiem zostało mi niespełna półtorej godziny do pociągu, którym chcę wrócić. Co prawda po nim mam jeszcze autobusy, ale nastawiłem się na kolej. Powrotną drogę pokonuje mimo zmęczenia błyskawicznie i na dworcu mam jeszcze niewielki zapas czasu. Jestem tak wyschnięty, że marzę tylko o wielkiej ilości picia. Niby miałem prawie dwa litry płynów ze sobą, ale słoneczny dzień skutecznie mnie wysusza. Mijając po drodze szumiące strumyki czułem straszną przykrość, że ich orzeźwiająca wilgoć nie nadaje się do spożycia.
Wyjazd udany i przynoszący ciekawe, nowe doświadczenia. zaskoczyło mnie, że gps jest tak pożytecznym i przydatnym urządzeniem. Nie zastąpi on doświadczenia i uważnego przemierzania szlaku. Jednak jest wielką pomocą, która w moim przypadku podbudowuje pewność siebie i w trakcie tego wyjazdu ułatwiła parę razy korektę błędów. Użycie gps pokazało mi także, że w nowym nieznanym terenie trzeba być przygotowanym na przejście większego dystansu niż ten zakładany. Trasa, którą planowałem miała liczyć w okolicy 21 km. A z powodu bobrowania za szlakiem niebieskim i przejścia za Chełmem na żółty wydłużyła się do 27 km. Wreszcie mimo, że okolica nie powaliła mnie na kolana, to będę chciał tam wrócić rowerem z rodziną, aby pokazać im Chełm, który jest sympatycznym miejscem. No i jeszcze, co wstyd przyznać, na etapie planowania nie dość dokładnie przyjrzałem się mapom. Miejsce, do którego dotarłem w grzbiecie Barda, nie było jego szczytem. Także główny cel wyjazdu nie został zrealizowany. W tej sytuacji chcąc nie chcąc wrócić trzeba.
02.04.2017
PS
PS
Wróciłem do Wiśniowej w ostatni weekend kwietnia. Chciałem postawić kropkę nad "i" i dotrzeć na kulminację Barda. Sprawnie doszedłem do najdalszego punktu, który osiągnąłem ostatnim razem. Było to połączenie trzech szlaków: zielonego, żółtego i niebieskiego. Z mapy wynikało, że wierzchołek Barda jest gdzieś pomiędzy połączeniem a rozejściem tych trzech dróg. Przeszedłem całość grzbietu w jedną stronę i nie wypatrzyłem żadnego oznaczenia szczytu. Ale wracając patrzyłem nie tylko pod nogi i znalazłem niepozorną tabliczkę. Niestety zdjęcia wykonane telefonem pozostawiają wiele do życzenia. Mimo ogólnie paskudnej pogody udało mi się wstrzelić w czas bez opadów i tylko tony błota wraz z mokrymi butami były dysonansem w trakcie całej drogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz