Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

wtorek, 27 czerwca 2017

Rodzinne rowerowanie

Ostatnie dwa weekendy spędziliśmy w głogowskim lesie na rowerach. Przymierzaliśmy się do tego bardzo długo. Najpierw nie mogliśmy się doczekać dobrej pogody. Później różne obowiązki ograniczały nam czas w dni wolne od pracy. W końcu nie wiedzieliśmy ile będzie wstanie przejechać w ciągu jednego dnia nasza Kaja. Do tej pory jeździła tylko po mieście i nie miała okazji sprawdzić swojej kondycji na dalszej trasie.
Wreszcie wszystkie okoliczności odpowiednio zbiegły się w jednym czasie w pierwszą niedziele czerwca. Spakowaliśmy rowery do pociągu i ruszyliśmy do Rogoźnicy. Zdecydowaliśmy, że lepszą opcją będzie dojazd PKP na miejsce, niż z powrotem. Na tej trasie pociągi są mocno przepełnione niedzielnym popołudniem i byłoby ciężko wsiąść z rowerami. Podróż koleją zajęła nam parę minut...
Zanim mogliśmy nacieszyć się otoczeniem lasu musieliśmy jeszcze przejechać jakiś kilometr wzdłuż ruchliwej drogi. Jednak całą sprawę ułatwił nam szeroki pas awaryjny, po którym relatywnie bezpiecznie i nie wadząc kierowcom dotarliśmy do lasu.
A tam to już czysta przyjemność płynąca z jazdy po szutrach, podjazdach i zjazdach. Z jednym małym wyjątkiem. Zanim dojechaliśmy do naszego celu, którym była samotna ławeczka, wjechaliśmy na półkilometrowy odcinek piachu. Początkowo byliśmy w stanie po nim jechać. Jednak przyszedł moment gdy koła naszych rowerów ugrzęzły i trzeba było je pchać z mozołem. Ula dzielnie parła na przód. Kaja jednak nie miała tyle siły aby przepchnąć swoją maszynę. Koniec końców musiałem targać dwa rowery.

Gdy wydostaliśmy się z feralnej drogi było już niedaleko do miejsca odpoczynku. Tam czekała nas smakowita nagroda w postaci zawartości naszych plecaków. A do obiadu najlepsza jest świeża kawa. Dla przyjemności wypicia takowej zabrałem kuchenkę i kawiarkę. W sumie zestaw niezbyt lekki, ale zadowolenie żony nad kubkiem aromatycznej kawy było bezcenne...


Przezornie na powrót wybraliśmy inny wariant i bez piaskowych niespodzianek wydostaliśmy się na główny trakt naszego lasu. Zdecydowaliśmy także, że wrócimy do Rogoźnicy nieco inną drogą. Wiązało się to z koniecznością wypchnięcia rowerów pod stromą skarpę. Tu ponownie tata okazał się niezastąpiony. Dalsza droga to już przyjemne pedałowanie przez leśne szutry i trochę mniej przyjemne przemieszczanie się po, lub wzdłuż dróg asfaltowych. Jednak dzięki moim dociekaniom udało się większość trasy przejechać bocznymi wiejskimi drogami zamiast poboczem głównej drogi krajowej...
Kolejny weekend to jazda w tej samej okolicy. Różnica polegała na tym, że zahaczyliśmy jeszcze o łąki między Wysoką Głogowską a Stobierną i na tym, że objechaliśmy Bór przez Tajęcinę, aby wrócić do Rzeszowa tak, jak tydzień wcześniej przez Zaczernie. Tym razem towarzyszyli nam Magda, Czarek i ich syn Adam. Była też kawiarka i bezcenne miny tych którzy delektowali się kawą pod gołym niebem. Podczas obu wyjazdów przejechaliśmy ok 33 km. Okazało się, że jest to dystans w sam raz dla naszej Kai, aby rozpocząć pierwsze dalsze wycieczki na dwóch kółkach. Wszyscy powoli łapiemy bakcyla i już planujemy kolejne rodzinne eskapady rowerowe...

02 i 11 czerwiec 2016

1 komentarz:

  1. Wspólne rodzinne wycieczki w górach to fantastyczny pomysł na spędzenie wolnego czasu! Świetna sprawa :)

    OdpowiedzUsuń