Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

sobota, 17 czerwca 2017

26,5 km relaksu czyli spotkanie z Radziejową

Szperałem, szukałem, żeby znaleźć jakieś miejsce z dobrym dojazdem z Rzeszowa. W końcu wyszperałem Radziejową. Początkowo miałem jechać sam, a później przekonałem Michała. Jednak najpierw on się rozchorował, potem ja miałem ograniczony czas ze względu na komunie córki i tak od pomysłu do realizacji zeszło jakieś dwa miesiące. Wreszcie przy okazji mojej wizyty w Jaśle dograliśmy się i ruszyliśmy Michałowym Oplem...

Jechałem z myślą, że na Radziejową wejdziemy i zejdziemy tym samym szlakiem. To znaczy czerwonym GSB. Jednak na trasie podjęliśmy decyzję, że skoro nie musimy się spieszyć, to czemu by nie zejść z gór szlakiem niebieskim. Droga oferowała całkiem pokaźną ilość podejść, a jej pierwsze metry wywołały u nas zadyszkę, bo od początku ostro pięła się w górę. Przez całą trasę mogliśmy utrzymywać niespieszne tempo. Wszystko to dzięki temu, że oznakowanie szlaku i wydeptanie drogi nie pozostawiały żadnych wątpliwości co do kierunku marszu. Właściwie to tempo było tak powolne, że potrzebowaliśmy tylko jednego odpoczynku na samej królowej Beskidu Sądeckiego.

Mimo, że widoczność tego dnia nie powalała, to bardzo cieszyła nas możliwość zerknięcia na świat w oddali. Po prostu szlak obfitował w miejsca widokowe. Warunki na nim mimo sporej ilości opadów były znośne. Generalnie było raczej dość sucho. A błoto i kałuże do obejścia, które co jakiś czas zalegały na naszej drodze, to wszak standard w Beskidach nawet w upalne lato.




Po drodze mijaliśmy także sporo potencjalnych miejsc biwakowych. Były to głównie niewielkie śródleśne polany. Na ich widok od razu nabierałem ochoty na pojawienie się tam z tarpem lub namiotem.



Tempo sprawiło, że z gór zeszliśmy dość wypoczęci i jakby z lekkim niedosytem. Jednak ostatni odcinek na niebieskim szlaku, który doprowadził nas do stacji PKP gdzie zaparkowaliśmy, wiódł asfaltem i chodnikami. Właściwie to nie było wiele ale wystarczyło, żeby zmęczyć nam nogi...
Na szlaku do pewnego momentu nie było tłoczno. Praktycznie do Niemcowej nie spotykaliśmy nikogo poza pojedynczymi okolicznymi mieszkańcami. Od Niemcowej zaczęło być coraz bardziej ludnie, a od Wielkiego Rogacza to już w ogóle były prawie Krupówki. Pośród tych wszystkich ludzi kilkoro z pewnością zapadnie nam na dłużej w pamięć...
Jakiś kilometr przed Kordowcem natknęliśmy się na zwózkę drzew. Chociaż właściwiej byłoby powiedzieć wywózkę. Dwóch jegomościów wraz z dwoma końmi wyciągało pod górę ścięte kłody na drogę. Jeden z nich twardym męskim głosem wydawał polecenia. Nie było w nim ani przesadnej uprzejmości, ani złości. W jego podejściu do całej sprawy dominowała chłodna rzeczowość. Jednak drugi z nich przepitym zachrypniętym głosem rzucał oprócz komend grubymi słowami. Robił to z taką złością, że skłonny jestem się założyć, że jego zwierze nie pałało do niego sympatią...
Na Niemcowej spotkaliśmy kolejnego tubylca. Siedział sobie na trawie i wraz z psem pilnował krowy. W pierwszej kolejności wesoło przywitał nas psiak. Zaraz potem sympatycznie zagaił pasterz o  to, czy przypadkiem niesiemy w plecakach dobrą pogodę. Na Szczęście mogliśmy przytaknąć. Gdy wyruszaliśmy z Jasła świeciło tam słońce, a i mimo początkowego zachmurzenia w Rytrze nad głowami coraz śmielej zaczynało ono przygrzewać. Chwilę jeszcze postaliśmy przy beztroskim pasterzu dopytując o pogodę tego roku oraz napełniając nosy zapachem czegoś smacznego dochodzącego z pobliskich zabudowań...
Nim dotarliśmy na Wielki Rogacz, tuż za rogiem natknęliśmy się na samotną turystkę. Szła od Ustronia do Wołosatego. Narzekała na ukiszone ciuchy w plecaku. Do tej pory pogoda jej nie sprzyjała. Od początku drogi towarzyszyło jej zimno i deszcz, a na Babiej biwakowała między płatami śniegu. Mimo to tryskała optymizmem, a z twarzy nie schodził jej uśmiech i w ogóle cała emanowała energią. Nic dziwnego. W trakcie rozmowy okazało się, że na co dzień biega po górach. Pewno stąd to pozytywne wrażenie naładowania. Zwierzyła się nam, że planowała rzucić pracę. Jednak ktoś życzliwy poradził jej, żeby poszła na urlop. A w niej coś zaskoczyło i poszła, dosłownie i w przenośni...
Pod wieżą na szczycie Radziejowej było aż gęsto od ludzi. Tłum był całkiem różnorodny. Składali się na niego kilkoro ludzi z psami, turysta ubrany jak na patagońskie załamanie pogody i dwóch podglądaczy. Ci pierwsi nie dość, że zachęcali jednego z psów do wspinaczki po stromych, przypominających drabinę, schodach to jeszcze próbowali weryfikować wysokość wierzy przy pomocy gps'u. Ten drugi szedł mimo ciepła i w miarę suchej drogi opatulony po kolana w pancerne stuptuty. Gdy zaś zobaczył nas bez takowych i w półbutach mina nieco mu zrzedła. Zaś ostatni wymienieni usilnie zapuszczali żurawia w głąb naszych plecaków aby dojrzeć co też w nich mamy...

Zejście do Rytra to spotkanie z miłą starszą panią, która okazała się być przewodnikiem z nowosądeckiego PTTK. Przemierzała niebieski szlak czyszcząc  oznakowanie z chaszczy. Przygotowywała w ten sposób trasę przed planowanym odświeżającym malowaniem. Wesoło nas zagadnęła, a my chętnie przystanęliśmy na pogawędkę. Pani przewodnik w sympatycznie łączyła w swoim sposobie bycia ciepło i nieporadność babci u której wnuki zawsze znajdą coś smacznego, lecz nie znajdą zrozumienia w tych całych tabletach, grach i komórkach, z obyciem doświadczonej turystki, która w niejednym miejscu była i niejedno widziała. Jej podejście do wędrówki też mocno odstawało od współczesnego. Wiedziała, że buty w których idzie to Scarpy ale czy firma jeszcze istnieje i czy nadal produkuje tak porządne buty to już nie. Ważniejsze dla niej było wędrowanie i przyroda wokoło. A sprzęt? Owszem potrzebny, ale jego główną cechą winno być pomaganie a nie przeszkadzanie w tym co na prawdę ważne...
A gdzie tytułowy

relaks? A no całość wyjazdowego klimatu była mocno odprężająca. Nie musieliśmy nigdzie się spieszyć. Mogliśmy spokojnie przystanąć, żeby popodziwiać widoki. A spotkania na szlaku były do tego wspaniałą kropką nad i.

27.05.2017
 Zdjęcia (1, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 13, 19) wykonał Michał, pozostałe są z mojego archiwum.

4 komentarze:

  1. Masyw Radziejowej lubię. Ładny jest odcinek czerwonego przez Kordowiec. Uświadomiłem sobie, że podchodziłem nim 3 razy, zawsze w nocy lub o brzasku. Po prostu pociąg lub autobus w Rytrze zatrzymuje się o 4-5 rano. Z kolei rejon Kosarzysk (Suchej Doliny), Chatka Magóry i przyległości są jeszcze milsze memu sercu. A górna część Suchej Doliny i Małe Pieniny to świetny teren na wyrypę narciarską z bazą w Wątorówce. Zimą połączymy siły ?

    Pim

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż dodać? Mi podobało się bardzo a i Michał był zadowolony. Było wszystko co fajne w górach. Trochę lasu, trochę widoków i spore przewyższenie. Teraz ciągnę rodzinę na drugą stronę Rytra. Znaczy chcę dziewczyny zabrać na lajtową wycieczkę w stronę krynicy z noclegami w Cyrli i na Hali Łabowskiej. A i planuje w brew zasadom starych wyjadaczy zwieść córkę kolejką linową z Jaworzyny. :D
    A co do połączenia sił zimą to liczę na to bardzo. Oby "obroty ciał niebieskich i koniunkcje sfer pozwoliły zrealizować plany". :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna wycieczka. Patrzę na zdjęcia i widzę ten beskidzki klimat. Zwłaszcza, że trasa mi znana, więc przyjemniej się czyta taką relację.

    Te chmury z początku wędrówki takie trochę straszące, ale dobrze, że dobrą pogodę w plecakach nieśliście ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że tam czuć klimat beskidzki. Ale jak tak się nad tym zamyślę to te nasze Beskidy są mimo wszystko dość różnorodne. Bo jak przypomnę sobie MSB i okolice między Leskowcem a Myślenicami to były one strasznie gęsto zabudowane. Innym biegunem jest Wyspowy i pustka na jego szczytach. Beskid niski z kolei to całkiem inna bajka. A Babia góra i jej grzbiet też stanowi odrębną jakość. Pewno takich kontrastów można by znaleźć znacznie więcej.

      Usuń