Podczas ostatniego długiego weekendu udało mi się namówić rodzinę i ojca na wypad w Góry Świętokrzyskie. Sprzyjał temu fakt, że tata mieszka pod Opatowem i ma właściwie góry pod bokiem. A, że jak co roku odwiedzaliśmy go w sierpniu to też żal było nie wykorzystać takiej okazji. Autorytarnie narzuciłem reszcie grupy cel w postaci najwyższego wzniesienia całych Gór, bo jak uwodzić to księżniczki jak kraść to miliony, zaś gdy wspinać się to najwyżej gdzie można.
Na początek trasy obraliśmy Kakonin i wejście czerwonym szlakiem. Ta droga oferowała odpowiednią długość na przyjemny spacer a jednocześnie nie kończyła się zaraz po starcie jak to ma miejsce w przypadku wyjścia ze Świętej Katarzyny. Na wstępie zaliczyliśmy małą wtopę. Gdy zobaczyliśmy z samochodu oznaczenia szlaku bezmyślnie ruszyliśmy za nimi. Jednak gdy już pieszo dotarliśmy do pierwszego drogowskazu okazało się, że idziemy w stronę Świętego Krzyża a nie na Łysicę. Na szczęście nadłożyliśmy tylko półtora kilometra.
Korekta kierunku wiązała się z krótkim dojazdem na pobliski parking. A z niego po kilkuset metrach weszliśmy w ciemny las. W sumie to ciekawe bo był on bardziej zwarty na poziomie koron, zaś na poziomie gruntu dość przestronny. Zupełnie inaczej niż na nizinach w okolicach Rzeszowa. Tu przestrzenie między drzewami są często mocno poprzerastane krzakami.
Ścieżka na Łysicę pięła się niezbyt ostro w górę. Była też mocno wydeptana przez co wyraźna i bardzo dobrze oznaczona. Mimo, że są wakacje, tylko sporadycznie spotykaliśmy innych turystów. Właściwie dopiero na przełęczy Świętego Mikołaja natknęliśmy się na większą grupę ludzi. Ale to takie miejsce, które sprzyja dłuższemu postojowi i siłą rzeczy kumuluje wędrowców. Podobnie i my skorzystaliśmy z możliwości spokojnego posiedzenia na ławeczkach.
Tato okazał się świetną atrakcją samą w sobie. Gdy ja, Ula i Pani Hania spokojnie szliśmy w swoim towarzystwie on zabawiał Kaję. A to pokazał tropy dzika objaśniając przy okazji, które kiedy powstały, a to wypatrzył ciekawego grzyba, innym zaś razem znalazł punkt służący do pomiarów geodezyjnych. Wnuczka mimochodem nabijała kolejne kilometry i zupełnie nie pamiętała, że jeszcze rano wcale nie miała ochoty ruszyć w góry. Zresztą Kaja jak mała kózka nie przepuściła żadnemu pniakowi czy większemu kamieniowi i na każdy na trasie musiała wejść by później zeskoczyć zeń.
Zaskoczeniem dla nas była ilość ludzi na szczycie. Ale większość z nich weszła inną drogą niż my. To znaczy tą najkrótszą od świętej Katarzyny. Tutaj Mała Kózka ponownie nie usiedziała pięciu minut tylko zaczęła skakać po gołoborzu. A jeszcze kilka chwil wcześniej narzekała na zmęczenie. Cóż, kto pojmie fenomen i reguły jakimi rządzi się organizm dziecka?...
Zejście tą samą drogą upłynęło nam na rozmowach. Podobnie jak za pierwszym razem posiedzieliśmy u Świętego Mikołaja objadając się krówkami opatowskimi. W sumie to takie krówki są świetnym uzupełnieniem kalorii. Tym lepszym, że można je chrupać równie dobrze w upał i mróz. Zwłaszcza w gorącu ich zaletą będzie to, że nie rozpływają się jak czekolada w plecaku. Tym razem jednak pogoda była łaskawa i umilała nam marsz lekkim chłodem oraz brakiem prażącego słońca...
Na zakończenie wycieczki zaszliśmy do baru na mały obiad. Znajduje się on w klimatycznym obejściu zaraz obok parkingu i szlaku. Można tam liczyć na coś swojskiego jak flaki, bigos lub placki ziemniaczane. Miłośnicy fast foodu także znajdą w jego ofercie coś dla siebie. Nasza grupka podzieliła się na pół, jedni wybrali tradycję a drudzy coś z oferty szybkich przekąsek. A gdy napełniliśmy już żołądki trzeba było wracać...
14.08.2017
Barsusie! na rodzinną wycieczkę podejście na Łysicę z tamtego kierunku faktycznie miłe. Pozwala ominąć dużą część tłumów.
OdpowiedzUsuńNa plecach masz fajnego Wolfskina: Stowaway ale jakiś "na sterydach" z pasem biodrowym...
Ten kierunek jeszcze ma tę zaletę, że daje czas na to aby się nacieszyć lasem porastającym okolicę. A od św. Katarzyny ledwo zaczniesz już musisz kończyć.
UsuńPlecak to ascend pack. Już nie produkowany. Fajnie wygląda ale z jego komfortem nie jest tak fajnie. Jak dla mnie ma zbyt krótkie plecy aby można było wykorzystać ten pas biodrowy. jedynie moja żona jest wstanie skorzystać w pełni z tego systemu nośnego. ja na co dzień używam BD speed 24. Jednak w gorące dnie jego gładki panel tylny sprawia mi dyskomfort. Dla tego czasem posiłkuję się tym plecakiem JW.
Swoją drogą na to aby zaopatrzyć się w plecak tego typu wpadłem po lekturze twojego wpisu na ngt. Mam na myśli twój wypad z kumplem na lekko w Tatry, gdy zamiast śpiworów wzięliście płachtę i kurtki puchowe. Drugą inspiracją był ten film:
https://www.youtube.com/watch?v=qalJnk_xi_4
Ja mam też nie produkowany Stowaway XT 24l. On nie ma pasa biodrowego tylko pasek stabilizujący. Zobaczyłem Twoje zdjęcia i pomyślałem: czyżby?
OdpowiedzUsuńA swoją drogą wyskoczyłbym gdzieś...Będziesz na zlocie NGT?
Nie planowałem. A masz jakąś propozycję? Właściwie na ten czas generalnie nie mam planów. Jakby co to pisz już via mail.
UsuńBardzo ciekawa wyprawa :) Sam z chęcią wybrałbym się na szczyt Łysicy.
OdpowiedzUsuń