W plecaku mam poncho i spodnie membranowe. Ostatni czas był bardzo deszczowy i nadal nad okolicą wisi ryzyko opadów. Na nogach w obawie przed błotem mam wysokie buty, a w bagażu krótkie ochraniacze. Kije mimo marszu po płaskim też będą nie od parady. Ale prócz szpeju mam coś smacznego, termos z aromatyczną herbatą i kuchenkę, żeby zaparzyć sobie świeżą kawę. Zapowiada się miłe leśne popołudnie...
W punkcie startu jestem w okolicach trzynastej. Budy Głogowskie, jak to mała wioska na uboczu, są senne i spokojne. Szybko zostawiam je za sobą i docieram do skrzyżowania mojej drogi z szosą na Tarnobrzeg. Pierwsze dwa kilometry potwierdzają moje obawy. Na drodze jest mnóstwo głębokich kałuż. Niektóre da się obejść, a niektóre trzeba przebrodzić. Myślę sobie, że przez nie moje tempo nie będzie zbyt szybkie. Jednak gdy mijam ruchliwą drogę wchodzę na bardziej piaszczyste dukty, które elegancko pochłonęły wodę z nocnych opadów. Tu też spotykam kilkoro rowerzystów i spacerowiczów. Będą to jedyne osoby spotkane w trakcie wędrówki. Las jest pełen hałasu. Wszystko przez drogi.
Kolejny fragment przyjdzie mi maszerować poboczem jednej z nich. Liczę na to, że nie będzie to zbyt uciążliwe. Droga prowadzi do miejscowości na uboczu, a poza tym jest dzień wolny od pracy. Niestety moje nadzieje okazują się płonne. Ruch jest zaskakująco duży. Gdy ponownie po godzinie skręcam na łąki i w lasy odczuwam ulgę. Tym większą, że tu już nie słychać samochodowych hałasów. Gdy oddalam się nieco od Przewrotnego, a między drzewami wypatruję miłe miejsce, postanawiam zrobić sobie przerwę na małą czarną.
W brzuchu przyjemnie ciążą kanapki, szlak jest wyraźny, a okolica tchnie spokojem. Czego chcieć więcej? Może przydałoby się nieco mniej kałuż na drodze. Ponownie wchodzę w ich zagęszczenie. Na szczęście dobre buty i teren po bokach drogi pozwalają sprawnie radzić sobie z nimi. Robi się coraz ciemniej. Ale jestem już blisko dobrze mi znanych okolic. Nie muszę więc w żaden sposób przyspieszać.
Gdy wychodzę na niebieski szlak do Głogowa Małopolskiego znowu witam się z asfaltem i muszę wyciągnąć czołówkę. Jest jeszcze na tyle widno, że jej światło nie jest mi konieczne do marszu. Potrzebuję go dla bezpieczeństwa. Odpalam czerwoną diodę i idę dalej. mam nadzieję, że niebieskim szlakiem spokojnie dotrę do miasteczka. Niestety nawigacja płata mi figla. Tam gdzie każe mi skręcić szlaku brak. Po krótkich poszukiwaniach daję za wygraną i postanawiam dalej iść wzdłuż asfaltu. Cóż nie jest to przyjemne, ale nie mam czasu na zabawę w tropiciela różnic między wirtualnym trackiem a rzeczywistością. Przede mną jeszcze parę kilometrów, a pociągi nie mają w zwyczaju czekać na spóźnialskich...
listopad 2019
Fajna relacja. Aż chce się znaleźć jakiś szlak, założyć plecak i iść. Omijając kałuże. Małgośka
OdpowiedzUsuńDzięki. Miło, że to co piszę jest takie motywujące.
UsuńA nie wszystkie kałuże trzeba omijać. Wysokie i solidne buty mogą być jak kalosze. A wtedy frajda z brodzenia w wodzie po deszczu jest iście dziecięca...
Też bardzo lubię takie klimaty. Dzika przyroda, las i nic tylko ja wokół. Super sprawa
OdpowiedzUsuńWitam! Miło, że więcej nas na świecie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń