Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

wtorek, 1 sierpnia 2017

Puszcza Sandomierska na dwóch kółkach

Wraz z moimi dziewczynami w tym roku co i rusz jedziemy gdzieś na rowerową wycieczkę. Do tej pory były to wypady jednodniowe. Ale w planach mieliśmy wycieczkę dwudniową połączoną z biwakiem w namiocie. W międzyczasie dołączyła się do nas koleżanka ze swoim synem. Za jej sprawą mieliśmy także samochodowe wsparcie zapewnione przez jej męża. Dzięki temu mogliśmy część sprzętu wrzucić do bagażnika i zabrać tylko to, co potrzebne. W sumie to także dzięki ich namowom nasz wyjazd wydłużył się do trzech dni.
W planach mieliśmy jazdę niebieskim szlakiem pieszym z Głogowa Małopolskiego do Leżajska. Nocleg zaś miał wypaść nam w Brzózie Królewskiej. Plany mają jednak to do siebie, że lubią się zmieniać. Koniec końców wyruszyliśmy z Rogoźnicy i przez Bór Głogowski dojechaliśmy dopiero do wspomnianego szlaku niebieskiego. Pierwszy ok 20 km odcinek wiódł przez leśne szutry wprost stworzone aby nawijać je na rowerowe opony. Szerokie leśne drogi w większości dość dobrze utwardzone pozwalały sprawnie przemieszczać się w kierunku Sokołowa Małopolskiego. Jedynie co jakiś czas nasze koła grzęzły w grubej warstwie piachu zalegającego szlak i musieliśmy prowadzić jednoślady.
Tuż przed Sokołowem zjechaliśmy na asfalt, a w samym miasteczku zrobiliśmy sobie przerwę na lody. Znaleźliśmy także informację o tym, że w związku z przebudową okolicznych dróg część szlaku nie jest wyznakowana. Szybko przejrzeliśmy mapę i dopytaliśmy przechodniów w wyniku czego stwierdziliśmy, że nie stanowi to dla nas problemu.
Do Trzebosi przez jakieś 5 km poruszaliśmy się po chodnikach i wzdłuż lokalnych dróg. Popołudniowa pora działała na naszą korzyść. Dzięki temu na tym odcinku ruch już był znikomy. Po przejechaniu asfaltowego odcinka ponownie zagłębiliśmy się w lasy, które doprowadziły nas już do samej Brzózy. Po drodze minęliśmy jeszcze Pałac Potockich w Julinie.
Pierwszy dzień zakończyliśmy z wynikiem 55 km na licznikach. Dystans, który nie jest żadnym wyczynem z punktu widzenia zapalonego kolarza. ale dla dziesięciolatka już może być powodem do dumy. Piszę o tym, bo nasze pociechy dzielnie pedałowały przez cały dzień i były dla nas świetnym towarzystwem. Po dojechaniu na miejsce, czyli nad zalew, pozostało tylko rozstawić namiot, zjeść kolację i pójść spać...
Drugi dzień to słodkie bumelowanie i korzystanie z ciepłej wody w zalewie. Jedynie płeć piękna w osobach mojej żony i jej koleżanki ruszyły do Julina na zwiedzanie Pałacu. W tym czasie ja z kolegą doglądaliśmy przedszkola i na przemian prażyliśmy się na słońcu oraz chłodziliśmy się w zalewie...






Wieczorem przenieśliśmy się z naszym biwakiem pod gospodarstwo agroturystyczne. Pierwsza noc dla pań była mocno nieprzespana. Woda w połączeniu z ciepłym latem jednak sprzyja tańcom, hulankom, swawoli. Okoliczne pacholęta skutecznie utrudniały sen niemal do świtu i dlatego przenieśliśmy się trzy kilometry dalej w bardziej zaciszne miejsce.
Wieczorem radziliśmy jeszcze nad drogą powrotną. Pierwotnie chcieliśmy dojechać do Leżajska i w ten sposób przejechać szlak niebieski od początku do końca. Jednak im dłużej zastanawialiśmy się nad tym, tym bardziej nie było to optymalne rozwiązanie. Po pierwsze, dystans krótki a po drugie, skomplikowany powrót do Rzeszowa, który wymagałby przesiadania się i nadkładania kilometrów pociągiem. W końcu z kilku opcji wybraliśmy powrót niemal po własnych śladach. Jednak zamiast kończyć w Rogoźnicy postanowiliśmy dotrzeć do Głogowa Małopolskiego i tam załadować rowery do szynobusa.
Poranek trzeciego dnia naszej eskapady przywitał nas potężnym skwarem. Ułatwiło to nam składanie obozu bo wszystko było suche jak pieprz. Jednak bardzo uprzykrzało jazdę po asfaltach i odsłoniętymi szutrami. Mimo, że jechaliśmy tą samą drogą co pierwszego dnia, to nie było to nudne. Zwłaszcza przejazd długimi odcinkami lasu stanowił prawdziwą frajdę. Wydawać mogłoby się, że znana droga powinna prowadzić nas bez zagadek do celu. Jednak kilka razy mieliśmy zgryz, w którą stronę skręcić. Do Sokołowa z kolei wjechaliśmy od innej strony niż się tego spodziewaliśmy. Ale i tak przemieszczaliśmy się znacznie sprawniej niż w pierwszy dzień.
We wspomnianym miasteczku odpoczęliśmy dłuższy czas. Poświęciliśmy tę przerwę na uzupełnienie kalorii. Doskonałym miejscem do tego jest główny skwer miasta. Znajduje się tam niewielki park z ławkami. W okolicznych zabudowaniach można zaopatrzyć się szybko w coś do jedzenia i picia. My nasz obiad zaczęliśmy od lodowego deseru a dopiero później zjedliśmy coś konkretniejszego...

Ostatni odcinek do Głogowa już nie sprawiał żadnych trudności nawigacyjnych. jedynie mocno operujące słońce i konieczność prowadzenia rowerów przez łachy piaskowe psuły nam humory. Spokojnie bez zbędnych nerwów pokonywaliśmy te przeszkody, aby w okolicach 16:30 dotrzeć do celu. Jaki ogromny był nasz zawód gdy tuż przy samej stacji zobaczyliśmy tył odchodzącego pociągu w stronę Rzeszowa? Kolejny miał być dopiero tuż przed 21:00. Koleżanka Anka zorganizowała szybko dzieciakom i ich rowerom transport, a my dorośli postanowiliśmy ostatnie czternaście kilometrów pojechać o własnych siłach...
Ten dzień dzieci zamknęły dystansem 40 km a dorośli 54 km. Łącznie zrobiliśmy odpowiednio 103 km w przypadku dzieci i 117,5 km dorośli. Jak na pierwszą dłuższą eskapadę rowerową wynik całkiem dobry i cieszący całą ekipę.

lipiec 2017


Informacje praktyczne

Ruszyliśmy z Rogoźnicy koło Rzeszowa. Dotarliśmy tam z Rzeszowa szynobusem. W Borze Głogowskim przemieszczaliśmy się szlakiem zielonym, (szlak im. gen. Władysława Sikorskiego) którym dotarliśmy do szlaku niebieskiego (Leżajsk- Głogów Małopolski). Dokładne opisy przebiegu obu szlaków można znaleźć na stronie rzeszowskiego PTTK. Do samej Brzózy Królewskiej jechaliśmy kierując się niebieskimi znakami. Całość drogi jest poprowadzona szerokimi leśnymi duktami w niewielkiej części przechodzącymi w asfalty. Sprawia to, że szlak jest komfortowy tak dla pieszych, dla których został wyznakowany, jak i dla rowerzystów. Po drodze mijamy jedno większe miasto, Sokołów Małopolski w którym można bez trudu uzupełnić zapasy i odpocząć. Jeśli chodzi o atrakcje to są nimi rezerwaty, kilka miejsc związanych z masowymi mordami w Borze Głogowskim, Pałac Potockich w Julinie i zalew w Brzózie Królewskiej. Niestety w tej ostatniej miejscowości nie znajdziemy typowego pola biwakowego. Co prawda można spokojnie rozbić namiot na zachodnim brzegu zalewu, jednak trzeba liczyć się z hałasem i możliwymi odwiedzinami okolicznej młodzieży będącej w stanie wskazującym... Jeśli chodzi o bazę noclegową w sieci znaleźliśmy jedno gospodarstwo agroturystyczne. Nosi ono nazwę Sioło i możemy liczyć w nim na nocleg pod dachem jak i na możliwość rozbicia namiotów. W tym drugim przypadku mamy dostęp do łazienki oraz prysznica w jednym z budynków tworzących obejście. W samej Brzózie jest kilka sklepów, w których bez problemu dostaniemy potrzebne artykuły spożywcze.

2 komentarze:

  1. Fajna letnia wycieczka, zatesknilam za polskim latem :-) Piekny ten palac, bardzo klimatyczna miejscowka, zupelnie jak w przygodowej powiesci!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj ponownie w moim skromnym e-kątku.
      Ja wróciłem niesamowicie doładowany z tego wypadu. Z jednej strony rower to świetna odskocznia od marszy w upalne lato, a i pobyczyć się nad wodą w trakcie takiej eskapady jest rzeczą bezcenną.

      A i gratuluję ukończenia Apalachian Trail. Mimo, że nie pisałem to śledziłem wpisy regularnie.

      Usuń