fot Pim |
Iwonicz, jak to w niedzielne popołudnie wita nas gwarem i atmosferą typową dla uzdrowiska wiosną. Pomiędzy szumem ludzkich głosów od czasu do czasu przebijają się wyraźne pojedyncze zdania:
-Panie Jureczku!
-Jak bolą to przestaną...
-Nie podbijaj do opalonej babki, ona kończy już turnus...
Czuje się nieswojo. Jestem przepocony, a spodnie mam ubłocone aż po cztery litery. Otoczenie kontrastuje zbyt dosadnie z moim stanem. Srebrne stringi, koronkowe szpilki, balejaże, makijaże, dresy w najlepszym kroju, zapach golonych twarzy przy użyciu kosmetyków Wars... Tam msza, tu Mundial. Tu flirt, tam stateczna rodzina na spacerze. Jakoś do tego nie pasujemy. Nie pasujemy mimo, że nie jedyni przemykamy przez Iwonicz objuczeni plecakami. Bardziej przystawaliśmy do sennych wiosek Beskidu Niskiego mijanych przez ostatnie dwa dni.
Całość zaczęła się od maila o wymownym tytule "Bivacco". I właściwie o to chodziło, żeby gdzieś ruszyć z namiotem. Olać schroniska i agroturystykę. Ziarno padło na żyzny grunt. Później sprawy potoczyły się w miarę gładko. Pierwszy biwak wypadł nam powyżej Mrukowej, obok zabytkowej kaplicy. Gdy dotarliśmy z Nowego Żmigrodu przez Bucznik na miejsce, poczułem się nieco rozczarowany. Odmalowałem okolicę Pimowi jako doskonałą na nocleg, z dostępem do wody i w sam raz pod namiot. Tymczasem rzeki nie było coś słychać, a przestrzeni sporo, tyle że podmokłej lub obstawionej ławkami. Tym bardziej mi to ciążyło, że to ja zaplanowałem całość trasy i biwaki w oparciu o dobrą znajomość okolicy. Kolega jednak z charakterystycznym dla siebie optymizmem zabrał się do roboty. Szybko znalazł jedyny skrawek dobry pod namiot. Ja zaś po chwili usłyszałem ciche szemranie wody dokładnie tam, gdzie miała być. Pim klarował obóz, a ja zająłem się przygotowaniem obiadokolacji. Obaj mieliśmy za sobą długi piątek. Wiadomo praca, podróż, wędrówka - to wszystko wyssało z nas siły. Obfity posiłek obu nam był bardzo potrzebny. Może dzięki niemu tak dobrze się spało? Zakątek wybrany przeze mnie okazał się doskonały na obóz. Jego największą wadą był twardy grunt i problematyczne wbijanie śledzi. Położony na uboczu urzekał ciszą i ustronnością. Mimo sporej wilgoci i płynącej w okolicy wody przez całą noc nie dokuczały nam owady. Nie doświadczyliśmy także wątpliwej przyjemności związanej z kondensacją w namiocie.
dzień 1, Nowy Żmigród- Mrukowa:
Do kolejnego miejsca biwaku wędrowaliśmy w większości nitką GSB. Każdy kto szedł tamtędy wie, że odcinek między Ostryszem a Chyrową jest urozmaicony. Czasem jest to wąska ścieżka, czasem stara leśna droga. Innym zaś razem pod butami przemykają koleiny prowadzące do wysoko położonych pól. Oczy można nacieszyć bukowym lasem, który jest dobrą osłoną w upalne dnie. Lecz i lubiący sielskie widoki górskich łąk, nie mają na co narzekać. Okolice Kątów sprzyjają i tym gustom. Ale myliłby się ten, kto spodziewa się tam sielskości aż do obrzydzenia. To co daje w kość na tym odcinku, to spora ilość podejść równoważona niemal tą samą ilością zejść. Na dystansie dwudziestu sześciu kilometrów jest do pokonania po 1100 m w górę i w dół. A stromizny Kolanina czy Kamienia są nie byle jakie. Gdy stanęliśmy na łące nad Chyrową, utrudzenie upalnym dniem pomogło nam w szybkiej decyzji. Postanowiliśmy spać pod schroniskiem licząc na dostęp do jego kuchni i łazienek. Przyjemnie jest spać w namiocie. Ale jeszcze przyjemniejsza jest możliwość wejścia do śpiwora czystym.
Dzień 2, Mrukowa- Chyrowa:
fot Pim |
fot Pim |
fot Pim |
Sobota dała nam tak w kość, że obaj spaliśmy twardo nim jeszcze nastał mrok. A może to znów za sprawą sytego posiłku? Tym razem gotował Pim. O ile obfity posiłek i zmęczenie zmiotły nas do łóżek, o tyle wypite piwo wygnało mnie nocą z namiotu. I w sumie dobrze, bo niebo było takie jakiego nie ogląda się w mieście. Gwiazdy zdawały się być na wyciągnięcie ręki, a każda wielka jak nigdy...
O świcie Chyrowa żegnała nas beczeniem owiec i rykiem osła. Słońce szybko zabrało się do pracy. Całe szczęście, że prawie do samej Lubatowej czekały nas znowu bukowe lasy. Pim zachwycał się ich urokiem. Także mijane urwiska robiły na nim wrażenie. Ja cieszyłem się, że uzupełniłem kolejną lukę w mojej znajomości GSB. Ten fragment nie był już tak bardzo stromy, co przekładało się na sprawne wędrowanie. Oczy cieszyła dolina Jasiołki i widoki z Cergowej. Droga do Lubatowej i dalej do Iwonicza obfitowała w rozległe panoramy. Nawet asfalt na tym odcinku nie był w stanie zepsuć nam humorów.
Dzień 3, Chyrowa- Iwonicz Zdrój:
Dzień 3, Chyrowa- Iwonicz Zdrój:
Od senności beskidzkiej prowincji dzieli nas ledwie parę godzin marszu, a ja już czuję jej brak. Pim zdaje się czuć tu równie dobrze, co w kniei. Jako fachowca zachwycają go drewniane budynki w charakterystycznym uzdrowiskowym stylu. Z lekkim rozrzewnieniem i przekąsem wspomina atmosferę Ciechocinka. A ja nie mogę pozbyć się wrażenia obcości. I nie żebym nie lubił Iwonicza. Jednak urzeka mnie w nim najbardziej to, że jest on bramą wiodącą do tych sennych wiosek, zielonych łąk i mrocznych lasów...
czerwiec 2018
fot Pim |
fot Pim |
czerwiec 2018
Czuję się "wywołany do tablicy" - Barsus nie mógł się pozbyć wrażenia obcości tak bardzo, że po 30min był w autobusie do domu. A ja? Jako wielbiciel "atmosfery uzdrowiska" najpierw udałem się na kawę do "Zdrojowej". Siedzę noga na nogę, na placu grają panowie poszukujący Jezusa i gwarantujący zbawienie (pod warunkiem przystąpienia do ich wspólnoty religijnej). Kawa po trzech dniach abstynencji smakuje wyśmienicie. Pełen relaks. Potem wycieczka po Kurorcie. (Na prawdę dużo ładnej architektury drewnianej, choć dwa - trzy obiekty ewidentnie "czekają na pożar"). Potem obiad znów w Zdrojowej. Akurat zaczynał się dansing. Panie w kreacjach, panowie pod krawatami. Do momentu kiedy "panie pobladną, panowie poczerwienieją" jeszcze kilka godzin zabawy. Zawsze uważałem, że po tak intensywnym turnusie w uzdrowisku, człowiek potem musi odpocząć. Ciekawe czy ja w wieku powyżej 65 będę miał siłę na taką zabawę?
OdpowiedzUsuńJa także poczułem się wywołany do tablicy.
UsuńPierwsze co sobie zażyczyłem po powrocie do domu to była kawa. Dwa dni abstynencji to także dla mnie za wiele.
A co do baletów w uzdrowisku. Jako pracujący w branży rehabilitacyjnej mam okazję się osłuchać wspomnień z takich miejsc. Wrażenia niejako z pierwszej ręki. Czasem jest zabawnie, czasem strasznie, a czasem przekonuje się, że głupota to nie tylko przywilej młodych.
Ale kondycji i chęci do zabawy faktycznie czasem można pozazdrościć seniorom.