To była mało ambitna wycieczka na Pogórze Ciężkowickie. Przy okazji wizyty w Jaśle postanowiłem wybrać się na pobliski Liwocz. Jedynym utrudnieniem było to że 11 listopada nic nie jechało do Jabłonicy, z której zaczyna się zielony szlak na szczyt najwyższego wzniesienia wspomnianego Pogórza. Szybka analiza rozkładu jazdy jasielskiego ZMKS pozwoliła stwierdzić, że najdalej jak się da dojechać w kierunku Jabłonicy tego dnia to Dąbrówka. I taki był plan - jadę do Dąbrówki, a dalej idę pieszo...
Plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Nie inaczej było i tym razem. W niedzielny poranek byłem na tyle szybko gotowy, że postanowiłem iść na szczyt z samego Jasła. Dzięki temu we wspomnianej Dąbrówce byłem kilkanaście minut przed autobusem, którym miałem jechać. Zysk może niewielki, ale ta rozgrzewka świetnie współgrała z apetytem na ruch, który odczuwałem tamtego dnia. Dalsza droga to także pobocze asfaltu aż do samej Jabłonicy. Na szczęście ruch był niewielki, w plecaku miałem tylko niezbędne minimum, a pogoda była iście jesienna - słońce, rześkie powietrze i lekki wiatr.
Na szlaku zameldowałem się w okolicach czternastej. Z plecaka wyjąłem krótkie stuptuty i ruszyłem dalej. Początek to jeszcze droga asfaltowa, jednak nie był to zbyt długi fragment. Zielone znaki szybko odbiły w złotojesienny las. Tam ich przebieg był wyraźny aż do niewielkich wąwozów. Gdy brakło oznaczeń, to trochę pomyszkowałem po okolicy szukając dalszego przebiegu szlaku, jednak z marnym rezultatem. Z mapy wynikało, że wyżej powinien on przecinać bardzo wyraźną drogę. Wymyśliłem, że gdy uda się do niej dostać to prędzej czy później znajdę ponownie znaki. Pomysł okazał się dobry i gdy dotarłem do zielonych pasków nie miałem większych trudności nawigacyjnych aż do samego szczytu. Droga bardzo przypominała mi okolice znane z B. Niskiego. Właściwie wszystkie pogórza, które odwiedziłem mocno przypominają niski. Zaskoczyło mnie, że szlakiem na Liwocz poruszają się motocykliści oraz auta terenowe.
Pod kaplicą nie zatrzymywałem się na długo. Było już po trzeciej i słońce chyliło się ku zachodowi. Wolałem nie dać się zaskoczyć nocy w nieznanym lesie. Uzupełniłem tylko płyny i ruszyłem w dół. Za punkt honoru postawiłem sobie przejście ominiętego podczas marszu w górę odcinka. Dumałem, że teraz powinno być łatwiej. O ludzka naiwności! Fakt, wiedziałem gdzie w niego wejść. Znalazłem jeszcze jeden znak i sugerując się wyczuciem kierunku ruszyłem w dół. Dość powiedzieć, że nie trafiłem na drogę z wąwozem lecz na głęboki jar strumienia, z którego musiałem wychodząc wspiąć się przy użyciu rąk i nóg. Wtedy sięgnąłem po gps w telefonie i wróciłem spokojnie na właściwą drogę. Niby to tylko trzy kilometry od szczytu na dół, a człowieka może zaskoczyć przygoda.
U podnóża Liwocza zameldowałem się w okolicach 16.20. Czekało mnie jeszcze ok 6 km nocnego marszu poboczem. Całe szczęście wziąłem ze sobą odblask. Jako, że nad strzeżonym czuwa i góra założyłem czołówkę przełączoną na światło czerwone. Do Dąbrówki, w której umówiłem się ze szwagierką, dotarłem przed osiemnastą kończąc dzień z dystansem trzydziestu km na liczniku...
Listopad 2018
Świetny artykuł i piękne zdjęcia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oż w mordę...z Jasła na Liwocz na piechotę.Za żadne skarby nie chciało by mi się dymać tym asfaltem z buta :-) Szacun ;-) mikron
OdpowiedzUsuńWyczuwam "podziw" w twoich słowach. :D
Usuńbyła motywacja, był cel do odhaczenia z listy to prozaiczne problemy z mynkolami nie mogły być przeszkodą... :D
Pozdrawiam