Wycieczkę zaczynamy w niedzielne przedpołudnie. Pogoda jest w sam raz na rower. Jest na tyle ciepło, że można jechać w krótkim rękawie. Jednak mimo wszystko temperatura nie sprawia, że człowiek męczy się nieprzyjemnie. Co jakiś czas słońce zakrywają szare chmury. Wtedy robi się nawet chłodno.
Pierwszy etap to przejazd przez miasto. Mogłoby się wydawać, że będzie on nieprzyjemny. Ale tak nie jest. Po pierwsze jedziemy bardzo sprawnie, a po drugie poruszamy się spacerowymi traktami naszego miasta oraz bocznymi uliczkami wolnymi od dużego ruchu samochodów. Gdy docieramy w okolicę początku niebieskiego szlaku, mamy na liczniku przejechanych ponad 10 km. Jesteśmy już nieco zmęczeni, jednak miejsce nie sprzyja temu aby zrobić sobie przerwę. Aleja Sikorskiego jest bardzo głośna i ruchliwa, nie ma kompletnie gdzie się zatrzymać.
Szybko odnajdujemy dalszy ciąg szlaku i niewielką alejką ruszamy dalej. Czeka nas dość długi podjazd, który częściowo pokonujemy pieszo. Na szczycie wzniesienia docieramy do rozległej łąki. Można powiedzieć, że jest ona naszą nagrodą za cierpliwość, bo doskonale nadaje się na dłuższy odpoczynek. Dookoła jest zielono, a w dalszej perspektywie rozpościera się przyjemny widok na Rzeszów. Nie pozostaje nam nic innego tylko wyciągnąć przygotowane zawczasu pyszności. Ula jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Przyrządzone przez nią smakołyki świetnie dopełniają przyjemności płynącej z odpoczynku. Podobnego zdania są także mrówki, która w ramach oswajania dokarmia Kaja.
Odpoczęliśmy, zatem czas poszukać dalszego ciągu szlaku. Sprawa okazuje się nieco skomplikowana. Nawet mimo dokładnego śladu w telefonie mamy z tym spore trudności. Znaków nigdzie nie widać, a teren robi się coraz trudniejszy dla rowerzystów. W końcu lądujemy w leśnych jarach, z których wyjście z rowerami jest bardzo uciążliwe. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest zostawienie dziewczyn i rowerów i dokładne rozejrzenie się w okolicy. Rekonesans nie przynosi pozytywnych skutków. Postanawiamy zawrócić i dojechać do Kielnarowej bocznymi drogami.
Ponownie zaczynamy nabierać tempa. Boczne dojazdowe drogi do prywatnych posesji są doskonałe aby nimi bezpiecznie przemieszczać się rowerem. Wszystko idzie jak po sznurku, dopiero przed samym celem ponownie zwalniamy. Przyczyną jest długa i stroma góra. Nasza Kaja nie daję rady i dlatego znowu schodzimy z rowerów. Biorę od córki rower i wraz ze swoim prowadzę je aż do końca. Na miejscu czeka nas kolejny zawód. Okazuje się, że alpak w Kielnarowej nie ma od blisko roku. Mówi się trudno. Robimy sobie zasłużony odpoczynek i po sytym posiłku rozpoczynamy powrót po własnych śladach. Jak to często bywa droga powrotna idzie nam znacznie sprawniej i to pomimo kolejnego postoju. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Przyszedł czas na lody, na które solidnie zapracowaliśmy...
Nie przejechaliśmy zaplanowanego szlaku. Główna atrakcja wyjazdu okazała się niewypałem. Można by odnieść wrażenie, że wypad nie udał się nam. Ale to nieprawda. Bo to co najważniejsze jak najbardziej się udało. To znaczy ruszyliśmy się z domu i przyjemnie spędziliśmy wspólnie czas. A, że założone cele nie doszły do skutku, to sprawa bez znaczenia. bo to jak w tym starym górskim porzekadle, że nie szczyt a droga nań jest najważniejsza. A dla nas rodziców Kai jeszcze jedna rzecz jest bezcenna. Radość z tego, że nasza córka z wyjazdu na wyjazd wykazuje się coraz większym hartem ducha...
maj 2019
Ponownie zaczynamy nabierać tempa. Boczne dojazdowe drogi do prywatnych posesji są doskonałe aby nimi bezpiecznie przemieszczać się rowerem. Wszystko idzie jak po sznurku, dopiero przed samym celem ponownie zwalniamy. Przyczyną jest długa i stroma góra. Nasza Kaja nie daję rady i dlatego znowu schodzimy z rowerów. Biorę od córki rower i wraz ze swoim prowadzę je aż do końca. Na miejscu czeka nas kolejny zawód. Okazuje się, że alpak w Kielnarowej nie ma od blisko roku. Mówi się trudno. Robimy sobie zasłużony odpoczynek i po sytym posiłku rozpoczynamy powrót po własnych śladach. Jak to często bywa droga powrotna idzie nam znacznie sprawniej i to pomimo kolejnego postoju. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Przyszedł czas na lody, na które solidnie zapracowaliśmy...
Nie przejechaliśmy zaplanowanego szlaku. Główna atrakcja wyjazdu okazała się niewypałem. Można by odnieść wrażenie, że wypad nie udał się nam. Ale to nieprawda. Bo to co najważniejsze jak najbardziej się udało. To znaczy ruszyliśmy się z domu i przyjemnie spędziliśmy wspólnie czas. A, że założone cele nie doszły do skutku, to sprawa bez znaczenia. bo to jak w tym starym górskim porzekadle, że nie szczyt a droga nań jest najważniejsza. A dla nas rodziców Kai jeszcze jedna rzecz jest bezcenna. Radość z tego, że nasza córka z wyjazdu na wyjazd wykazuje się coraz większym hartem ducha...
maj 2019
Świetnie się czyta. Lubię Pana bloga. No i najważniejsze, że całą rodzinką jesteście że tak powiem "w ruchu". Pozdrawiam i czekam na kolejne relacje z kolejnych wypadów.
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń