Od zeszłego roku chciałem zabrać tam dziewczyny. Wiedziałem, że okolica w jakiej znajduje się szlak i ciekawostki po drodze sprawią, że będą zadowolone. Chciałem, pamiętałem i wreszcie się udało. Wreszcie doczekałem się realizacji mojego pomysłu...
W niedzielne przedpołudnie docieramy do Kosiny - miejscowości przez którą przebiega czerwony szlak im. Leopolda - Lisa Kuli. W tej okolicy wiedzie on bocznymi i utwardzonymi drogami pośród pól. Dzięki temu jest doskonały do turystyki rowerowej. Wszystko dlatego, że ruch kołowy ograniczony jest tam do minimum. Można jechać sobie niespiesznie i na pełnym luzie.
Pogoda z jednej strony jest sprzyjająca, bo nie grozi nam deszcz. Z drugiej zaś słońce zaczyna coraz mocniej przypiekać. Tym bardziej może być to uciążliwe, że w polach będzie ciężko o jakiś solidny cień. Ale nie ma co marudzić, trzeba jechać, co ma być to będzie. Zobaczy się później...
Gdy opuszczamy zabudowania miejscowości od razu wjeżdżamy między pola. Mimo, że nie jest zupełnie płasko, to wzrok sięga daleko w każdym z kierunków. Powoli zbliżamy się do jednej z atrakcji dzisiejszego wyjazdu. W okolicy nie tylko zbiera się z pól kukurydzę ale i energię. Potężne turbiny strzelają w niebo z pomiędzy zasianych roślin. Można być ich zwolennikiem, można je zwalczać ale obiektywnie rzecz biorąc i patrząc na nie jako na maszyny to trzeba przyznać, że robią wrażenie. Tym większe ono jest, im bliżej podejść do takiego wiatraka. A gdy można stanąć u jego podstawy ogrom konstrukcji niemal rzuca na kolana. Wrażenia Uli i Kai są podobne. Wiedziałem, że zabranie ich tutaj będzie strzałem w dziesiątkę...
W Markowej, wsi której nazwa w ostatnich latach często pojawiała się w krajowych mediach, naszą uwagę zwraca niewielki skansen. Krótka narada i decydujemy się na zwiedzanie. Mili Państwo czuwający nad obiektem oferują swoją pomoc w pilnowaniu rowerów, a my ruszamy między zabytkowe budynki. Dziewczyny są oczarowane. Ja niestety mam jakiś kryzys i ciężko mi się wczuć w sielską atmosferę. To chyba zmęczenie upałem, który towarzyszył nam pośród pól...
Z Markowej ruszamy w kierunku Łańcuta. Początkowo stromo w dół i po płaskim asfaltem, a po chwili drogą gruntową między pola. O ile Rano drogi były pełne kurzu o tyle teraz rośnie na nich trawa wysoka aż do pasa. Widać, że rzadko są użytkowane. Dziwne to! Przecież po obu stronach traktu zasiane są zboża. Przecież ktoś musi tu doglądać upraw i dojeżdżać do nich? Ale co innego jest niesamowite. Jadąc między trawami można poczuć się jak na sawannie albo tak jakby brodziło się w wodzie do pasa. Nasze rowery są ukryte w całości pod zielonymi łodygami, a widać tylko nasze tułowia. Strach pomyśleć co wywieziemy z tych traw w przerzutkach...
Czekamy na pociąg. Dziś dojechaliśmy tylko do Łańcuta. Plany były takie, że przejedziemy się do samego Rzeszowa. znaną nam z zeszłego roku trasą Greenvelo. Ale upał zmógł dziewczyny i zdecydowaliśmy, że skrócimy wycieczkę. Może i lepiej? Jest już koło osiemnastej, słońce opuściło się dość nisko na zachodnią stronę nieba, a mimo wszystko nadal jest gorąco...
czerwiec 2019 r.
Markowa, to po za rodziną Ulmów, miejsce urodzenia Józefa Techmy. Ministra kultury i edukacji w czasach PRL. Kisiel w dzienniku napisał o nim: "Znam tylko dwóch porządnych komunistów: jeden to Tejchma, drugi...". Do dziś jest uznawany za, chyba najlpeszego ministra kultury w minionych czasach. Wydał swoje notatki, które są wspaniałym zapisem rozpadu systemu w czasach Gierka, opisywanym przez inteligentnego człowieka.
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć.
OdpowiedzUsuń