Nie zgadzam się na kopiowanie treści i zdjęć w całości i/lub we fragmentach, jak i na komercyjne używanie całości bądź fragmentów strony.

piątek, 26 stycznia 2018

1346 m sentymentu

Tarnica sierpień 2010
Obudziłem się przed chwilą. Mętne światło w namiocie ogłasza, że wstał już dzień. Z oddali słychać niewyraźne pomruki burzy. Ciekawe czy dzisiaj lunie, bo grzmi od wczorajszego wieczora... Dziewczyny jeszcze śpią. Mnie wybudziła niewygoda twardego posłania. Nie chce mi się nigdzie iść. Może pogoda dzisiaj zatrzyma nas i nie pozwoli ruszyć na Tarnicę? Od zniechęcenia nagle moje myśli przeskakują do wspomnień...

Pierwszy raz wszedłem na Tarnicę osiem lat temu. Zawitałem wtedy w Bieszczady z moją drużyną harcerską na obóz wędrowny. Pierwszy dzień to był dojazd z Rzeszowa do Ustrzyk Górnych, a później długi marsz asfaltem w lipcowym skwarze do Wołosatego. Sprawy nie ułatwiało to, że jak przystało harcerzom w tamtych latach, człapaliśmy w wojskowych mundurach. Gdy wreszcie połknęliśmy te siedem kilometrów nikt z nas nie miał wątpliwości, że ten obóz będzie nie lada wyzwaniem. Dla podopiecznych kondycyjnym, a dla opiekunów pod względem zdolności do motywowania małolatów do wysiłku.
Drugiego dnia ruszyliśmy na Tarnicę. Z obozowiska wyszliśmy wczesnym popołudniem. Mimo to na szlaku było całkiem sporo ludzi. Nasza wycieczka wyglądała tak, że dzisiaj wzbudziłaby zainteresowanie prokuratora. Moi trzej koledzy gnali bez żadnej opieki na szczyt. Ja nie byłem w stanie dotrzymać im tępa i spokojnie szedłem z opiekunem z tyłu. W połowie drogi na wysokości wiaty na niebieskim szlaku z wysiłku byłem tak mokry, jakbym wyszedł spod prysznica. Cóż, nawet spokojne tępo było dla mnie wtedy wyzwaniem. Gdy my dwaj dochodziliśmy na Przełęcz pod Tarnicą trzy harty już schodziły ze szczytu. Ale mimo, a może właśnie dla tego, że wejście kosztowało mnie tyle wysiłku na szczycie czułem się byczo. Dla krępego dwunastolatka, jakim wtedy byłem, Tarnica to było coś. A wejście na nią miało wyjątkowy smak. Tak słodki, że tłumiący nawet gorycz po zgubieniu w pierwszy dzień nowej bluzy mundurowej. A w 96 r. to nie była tania rzecz...

Tarnica widziana z Szerokiego Wierchu listopad 2013


Jednak ruszyliśmy. Miarowo człapiemy zdobywając kolejne metry wysokości. Sine niebo wisi nad naszymi głowami, ale póki co powstrzymuje się ono przed rozwarciem swych upustów. I całe szczęście. Jedynym przeciwdeszczowym sprzętem jaki posiadamy z Ulą są tanie foliowe pelerynki z kiosku. Gdyby nagle rozlało się nie wiedzielibyśmy co osłaniać nimi, siebie czy plecaki. Te ostatnie ujmują żwawości naszym krokom. Chyba to ciężkie niebo dociska je do naszych pleców i sprawia, że czujemy nasze garby podwójnie.
Szarość firmamentu udziela się całej okolicy. Po wesołej zieloności połonin nie ma ani śladu. Wreszcie w połowie podejścia na Szeroki Wierch niebo nie wytrzymuje i raczy nas swoimi zapasami wody. To czego cały czas obawiałem się stało się faktem. Szybko dokonuje wyboru i pelerynę zakładam na plecak. Ciuchy właściwie mam wszystkie na sobie i nic ich nie ochroni przed przemoczeniem, a dzięki temu ocalę przynajmniej śpiwór, by grzać się w nim wieczorem. Jednak cały czas martwię się tym, że przemoknę. Przez kilkaset metrów marszu biję się z myślami i czuję się jakbym stał przed ścianą, której nie mogę sforsować. Gdy wreszcie moja troska zdaje się być treścią całej mojej uwagi dochodzę do wniosku, że mi wszystko jedno i właściwie to czy będę mokry czy suchy mam głęboko w d... W tym prostym stwierdzeniu jest coś ożywczego i wyzwalającego. Pępowina łącząca mnie z normalnymi troskami pęka z wielkim trzaskiem. Moja wędrówka zyskuje nowy początek. Od tego momentu zaczynam się nią cieszyć. Już mi nie przeszkadza to czy pada, czy wieje, czy poślizgnę się na błocie. Biorę świat takim jaki jest. Uskrzydlony dolatuję do Tarnicy, a później sfruwam do Wołosatego...

szczyt Tarnicy 2004


Lipiec 2004

Wielokrotnie będąc w okolicach Tarnicy stanąłem na jej szczycie jeszcze dwa razy. Jeden z nich już opisywałem, a drugi to był niemal bieg. Oba przypadki były wyjątkowe. Pierwszy z powodu pięknych  mgieł,, a drugi pozwolił mi poczuć własną sprawność i siłę. Właściwie co wejście to mniejsza bądź większa przygoda i jak tu nie mieć do Tarnicy sentymentu?..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz